środa, 7 października 2009

RZĄDOWE SPRAWY KADROWE albo na marginesie afery hazardowej.

Niniejszy Post i ten wcześniejszy traktują o najbliższych współpracownikach premiera Tuska. Czy do nich sięgnie po rekonstrukcji rządu wywołanej aferą hazardową? Przekonamy się już wkrótce. Ale póki co wszystko wskazuje na to, że nadal pełnić będą role "CIENI".

POLITYKA
Anna Dąbrowska
16 września 2009
Oczy i uszy

Co się dzieje od znaczącego politycznego zdarzenia do momentu, kiedy głos w tej sprawie zabiera premier? Słucha zaufanych doradców. Ich pozycja w gabinecie premiera jest różna. I zmienna.
Codziennie do gabinetu premiera schodzi się towarzystwo, nazywane w kancelarii przy Alejach Ujazdowskich okrągłostołowym: Sławomir Nowak, Tomasz Arabski, Igor Ostachowicz, Paweł Graś i Rafał Grupiński. Nie ma znaczenia, co mają napisane na kancelaryjnych wizytówkach. To oni są najściślejszym sztabem.
Zdjęcie za "Polityką... Na zdjęciu (montaż fot.) od lewej: Sławomir Nowak, Tomasz Arabski, Igor Ostachowicz, Paweł Graś, Rafał Grupiński.
Rozmawiają codziennie kilka godzin. Grupa kolegów, nazywanych dworem Tuska za czasów, kiedy Platforma pozostawała w opozycji, a oni godzinami debatowali w słynnym pokoju 109 przy ul. Wiejskiej, popijając dobre wino. Dziś ekipa doradców zgodnie naradza się przy okrągłym stoliku, ale wiadomo, że toczy się też między nimi rywalizacja o uznanie premiera.
Do konkurencji nie staje, bo nie musi, Grzegorz Schetyna. Tuskowi imponuje to, jak dobrze radzi sobie z biurokratycznym molochem MSWiA. To z nim najczęściej zamyka się w swoim gabinecie, co bywa przedmiotem zazdrości. Drugą osobą, której premier słucha z uwagą, jest Michał Boni. To superdoradca, który ze swoim zespołem kreśli długofalowe strategie, ma też pokazywać wrażliwe społecznie oblicze premiera. Ale Boni to niejako artysta, do jednostki sił natychmiastowego reagowania nie należy.
Szczególną pozycję obserwatora z zewnątrz ma zaufany od lat człowiek Platformy, specjalista od politycznego marketingu, Maciej Grabowski. Tusk lubi go i ceni jego recenzje, również na temat poczynań swych współpracowników.
Sytuacja w bliskim otoczeniu premiera przez dwa lata dynamicznie się zmieniała. Na początku numerem jeden był Tomasz Arabski, szef kancelarii, rocznik 1968, absolwent Politechniki Gdańskiej. To on ma fizycznie najbliżej do gabinetu premiera. – Rozkład naszych pokoi nie ma tu najmniejszego znaczenia – irytuje się Sławomir Nowak, 35-letni szef gabinetu politycznego premiera, politolog, który w wieku 20 lat założył własną agencję reklamową. Arabski z kolei robił karierę dziennikarską. Obaj grają z premierem w piłkę, ale teraz to Nowak ma wyższe notowania.
I Nowak, i Arabski dobrze zdają sobie sprawę, że są jedynie „ludźmi premiera”. Tusk uważa Nowaka za swoje polityczne dziecko, dymisja oznaczałaby koniec jego kariery, bo w Platformie, przez swój arogancki styl bycia, jest raczej mało lubiany. Arabski, który nie jest nawet posłem, też wypadłby z polityki. Arabskiemu, w przeciwieństwie do szefa gabinetu politycznego, zawsze było bliżej do gdańskich konserwatystów niż do liberałów. To on – zaangażowany działacz katolicki – namówił premiera, by przed wyborami prezydenckimi wziął ślub kościelny. Arabski nie był politykiem. Nowak już jako nastolatek zapisał się do młodzieżówki KLD. Potem trwał przy Tusku. – Kiedy powstawała Platforma, Nowak zrobił dla premiera coś bardzo ważnego. Wyprowadził z UW młodzieżówkę i dlatego wiele rzeczy jest mu dziś wybaczanych – mówi bliski współpracownik premiera.
Tusk zaufał medialnemu doświadczeniu Arabskiego, ale w otoczeniu premiera traktowano go nieufnie. Również Arabowi – jak nazywają go współpracownicy – trudno było się odnaleźć w biurokratycznej machinie, a do mediów zbyt często wyciekały informacje o tym, że w kancelarii panuje bałagan i giną ważne dokumenty. – Do dziś nie wiadomo, kto zgubił pismo od szefa NSZZ Solidarność Janusza Śniadka. Gdy ogłosił w telewizji, że wysłał premierowi list i od kilku tygodni czeka na odpowiedź, Tusk się wściekł, ale nie znalazł się winny – mówi współpracownik premiera.
Dziś Sławomir Nowak, pytany o podział obowiązków przy Alejach Ujazdowskich, odpowiada, nieco umniejszając pozycję szefa kancelarii: – Pan Arabski jest odpowiedzialny za sprawny obieg dokumentów, funkcjonowanie kancelarii, sprawy związane z finalnym podpisaniem przez premiera powoływania czy odwoływania różnych osób w administracji.
Ale tak naprawdę wszystkie sprawy formalne wziął na siebie zastępca Arabskiego – Adam Leszkiewicz. A jego szef jest bardziej doradcą medialnym. Ze zmiennym powodzeniem.
To Arabski autoryzował wywiad premiera w hiszpańskim dzienniku „El Mundo”, w którym Tusk wyjazd do Ameryki Południowej nazwał podróżą życia. Opozycja zaraz mu to wyciągnęła, do tego przez media przetoczyły się zdjęcia premiera w peruwiańskiej czapeczce, a Arabski do dziś pluje sobie w brodę, że zaakceptował tę niefortunność.
Kto na kryzys?
To nie była jedyna wpadka, bo ministrowie z kancelarii, wbrew opinii o supersocjotechnice tego rządu, dość słabo radzą sobie z sytuacjami kryzysowymi. Nikt nie dopilnował, aby premier w czasie ważnych głosowań w Sejmie czy dniu rozruchów podczas eksmisji kupców z warszawskich KDT odpuścił sobie bieganie za piłką po murawie.
Zabrakło też szybkiej reakcji, gdy premier Donald Tusk przyznał w wywiadzie, że w młodości palił marihuanę. Zanim doczekaliśmy się komentarza premiera, politycy PiS cały dzień krzyczeli, że Tusk nie powinien chwalić się zażywaniem narkotyków. Ta sprawa wypłynęła w niedzielę. Tusk weekendy spędza w Trójmieście. Jego przyboczni doradcy nie mają w zwyczaju ratować go w takich sytuacjach. Czekają, aż sam przemówi.
Ale premier ląduje w Warszawie dopiero około południa w poniedziałek. O godz. 14 zbierają się w jego gabinecie i radzą. Tusk wysłuchuje wszystkich opinii i decyduje sam. Gdy sprawa jest większego kalibru, narada trwa dłużej, ale w końcu Tusk wyprasza towarzystwo, bo we wtorek jest posiedzenie rządu.
Musi przejrzeć setki stron. Jego okrągłostołowi doradcy na ogół nie dbają, by zamiast czytać 200 stron o danej sprawie, dostał jej streszczenie w dwóch akapitach. – O takie rzeczy powinien dbać szef gabinetu politycznego, ale premier go z tego nie rozlicza. Cała piątka jest od wszystkiego i nie mają jasno sprecyzowanych zadań – mówi nasz informator z kancelarii.
Poza tym Tusk osobiście musi dopilnować, by na posiedzeniu rządu nie stawały sprawy, które nie powinny dotrzeć do tak wysokiego szczebla. Minister Cezary Grabarczyk chciał np., by Rada Ministrów rozstrzygnęła, czy straż pożarna ma płacić za przejazd autostradą, gdy wraca z akcji gaśniczej. – Premier się wściekł i kazał dogadać się Grabarczykowi i Schetynie poza salą gremialną – opowiada osoba z rządowego otoczenia.
Po potknięciach Arabskiego wszystkie wywiady premiera przechodzą przez ręce Igora Ostachowicza, szefa departamentu komunikacji, któremu podlega Centrum Informacyjne Rządu. Skończył stosunki międzynarodowe. Doradzał Grażynie Gęsickiej, minister rozwoju regionalnego w poprzednim rządzie. Teraz jest wysoko ocenianym współpracownikiem premiera. Ma największe szanse, by razem z Donaldem Tuskiem przeprowadzić się do Wielkiego Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. – Prezydent Tusk na pewno będzie zabiegał o to, by jego formalnymi doradcami byli Jan Krzysztof Bielecki (dziś prezes Pekao SA – red.) i Krzysztof Kilian (wiceprezes Polkomtela – red.), a oni raczej nie będą chcieli współpracować z ludźmi takimi jak Nowak – mówi nasz informator. Ostachowicza w mediach nie widać, dziennikarze go nie znają, ale on ich zna.
Ostatnia instancja
Ostachowicz, choć nie biega z Tuskiem po murawie, ma u niego bardzo dobre notowania. Zwłaszcza za pomoc w telewizyjnych debatach z Jarosławem Kaczyńskim w 2007 r. Wie, że premiera irytuje, gdy ludzie z jego najbliższego otoczenia nazbyt zajmują się promocją siebie. – Premier reaguje na to alergicznie, szczególnie gdy coś nie wypala. Mówi im, że zamiast chodzić do mediów, zajęliby się robotą – słyszymy od współpracownika premiera. Ostachowicz nie jest politykiem, nie musi być znany i na tym wygrywa między innymi z Nowakiem.
– Ja jestem szefem gabinetu politycznego i odpowiadam za departament spraw zagranicznych i spraw parlamentarnych. Dociera do mnie mnóstwo rzeczy, które nie powinny obciążać premiera – mówi Nowak o sobie i wylicza: – Prośby o interwencje, wnioski o patronaty, zaproszenia, inicjatywy polityczne, depesze z placówek, do tego projekty ustaw, które kierujemy do marszałka Sejmu i które muszę zatwierdzać. Ale przede wszystkim kilka godzin dziennie spędza przy okrągłym premierowskim stoliku. Bo z organizacją świetnie radzi sobie Łukasz Broniewski (formalnie doradca prezesa Rady Ministrów), rocznik 1980, osobisty asystent Tuska. To on ma niewdzięczne zadanie pukania do drzwi w czasie spotkania z informacją, że trzeba wychodzić.
Anna Olszewska, rocznik 1960, która była przy Tusku od zawsze, też jest formalnie jego doradcą. A tak naprawdę supersekretarką. Współpracownicy z kancelarii mówią, że to ona zajmuje się zaproszeniami, gośćmi, zbieraniem informacji o imprezach, patronatach. A czy premier ma iść, rozważa się, oczywiście, przy stoliku.
Jednak ostateczną instancją, do której zwróci się Tusk o zdanie, czy skorzystać z zaproszenia, jest Igor Ostachowicz. Chyba że chodzi o sprawy związane z polityką historyczną, wtedy decyduje Wojciech Duda w porozumieniu z Grzegorzem Fortuną. To formalni doradcy premiera w tych sprawach. Częściej niż w Warszawie spotykają się z Tuskiem w Trójmieście, daleko od kancelaryjnych przepychanek. – Jeśli ktoś może powiedzieć, że się przyjaźni z premierem, to Duda – mówi współpracownik Tuska.
Panowie o sobie
Coraz mniejsze wydają się wpływy Rafała Grupińskiego. (Z wykształcenia polonista i historyk kultury). Ostatnio ciągnie sekretarza stanu do dawnego świata; pisze wtedy opowiadania. W zeszłym roku opublikował jedno w tomiku opowiadań erotycznych. To Grupiński pracował nad pierwszą ustawą medialną, co zakończyło się porażką. Kilka miesięcy temu publicznie zapowiedział możliwość prywatyzacji jednego z kanałów TVP. Potem premier musiał się tłumaczyć, że to osobiste zdanie jego ministra.
Grupiński w pokoju, w najodleglejszym skrzydle od gabinetu premiera, zajmuje się społecznymi nastrojami. Analizuje sondaże, prognozuje, współpracuje z Ośrodkiem Studiów Wschodnich. Swoją mniejszą aktywność publiczną tłumaczy tak: – Nie chcę przed kamerami dyskutować o tym, czy Paweł Graś jest dozorcą domu należącego do jakiegoś Niemca. Premier, powołując Grasia, liczył na to, że w czasie kryzysu nowy rzecznik będzie przyjaznym posłańcem złych wiadomości. – Potrafi mówić, ale na razie głównie wyjaśnia, co się dzieje z jego umową za dom i dlaczego z pieniędzy podatników zapłacił za nocleg syna w sopockim Sheratonie – opowiada jeden z doradców. Dodaje, że premier przymyka na to oko i nie zdecyduje się na jego dymisję w sytuacji, kiedy PO wchodzi w okres twardej walki wyborczej.
Jeśli skuteczność porad, jakich udzielają najbliżsi współpracownicy Tuska, mierzyć sondażami, to sztab premiera się sprawdza. Ale to sam Tusk podejmuje decyzje. I rzeczywiście ani korona, ani sondaże premierowi nie spadną, mimo że zmienił zdanie, przegadane przy okrągłym stoliku, o dymisji Aleksandra Grada. A doradcy? – Rozmawiamy o różnych sprawach w swoim towarzystwie i jeśli to traktuje się jako doradzanie, to tak, jesteśmy doradcami – mówi Sławomir Nowak. Zbliża się najostrzejsza zapewne kampania polityczna po 1989 r., którą Tusk musi wygrać, aby pozostać w polityce. Musi też odpowiedzieć sobie na pytanie, czy okrągły stolik ją udźwignie.

Emocjonalny opiekun premiera - czyli: Szara eminencja dworu Tuska

Emocjonalny opiekun premiera
Dziennik, piątek 6 marca 2009 20:09
Szara eminencja dworu Tuska
Nawet większość polityków PO nie zna jego nazwiska. Tymczasem to właśnie Igor Ostachowicz jest dziś najbardziej wpływowym z grona współpracowników premiera. W kancelarii, gdzie jest ministrem mówią o nim: opiekun emocjonalny Tuska, szara eminencja - pisze w DZIENNIKU Anna Wojciechowska.
Igor Ostachowicz.
Aktualnie prawdopodobnie najbardziej wpływowy z grona współpracowników szefa rządu w jego kancelarii. Jednocześnie najbardziej anonimowy i tajemniczy z dwunastu członków jej kierownictwa.Formalny zakres kompetencji: komunikacja społeczna. Naczelna zasada działania: milczeć. Własna, świadoma kreacja: człowiek cienia. W oczach jednych obserwatorów: niewidoczny plecak, z którym nie rozstaje się premier, opiekun emocjonalny Donalda Tuska. W spojrzeniu innych wtajemniczonych: szara eminencja, która poprzez zaufanie i wpływ na szefa jest w stanie odwrócić bieg rzeki. Jaką rolę faktycznie pełni człowiek, o którego nazwisku nie słyszała opinia publiczna, ba, średnio kojarzy je większość parlamentarnego zaplecza rządu? Bliższe przyjrzenie się temu, co i jak robi w KPRM, nasuwa jedną odpowiedź: rolę szefa nieformalnego sztabu wyborczego już kandydata na prezydenta Donalda Tuska.
Milczenie jest złotem
Kilka tygodni temu, kiedy za murami KPRM jasne już było, że jest źle, że kryzys jednak dotarł do Polski, wśród współpracowników Tuska pojawiła się myśl, iż nadszedł czas, by premier wystąpił z orędziem do narodu. Stanowcze "nie" zgłosił natychmiast właśnie Ostachowicz. Powód? - W ten sposób premier stanie się twarzą kryzysu - oponował. Ten sprzeciw jest bardzo znamienny dla całej strategii ministra Ostachowicza w KPRM. Koncepcji, która zakładała, że premier zostanie prezydentem tylko wtedy, gdy pozostanie, sięgając do języka kolokwialnego - obły czy mówiąc bardziej oględnie przezroczysty.
Zasady są proste: Tuska trzeba trzymać z dala od wszystkich spraw, które mogą się kojarzyć źle, groźnie. Unikać tematów kontrowersyjnych. Lepiej milczeć tam, gdzie jakakolwiek odpowiedź może być ryzykowna. A wszystko po to, by Tusk nie wszedł w konflikt z jakąkolwiek grupą społeczną. Dotąd szło zresztą dobrze. Co prawda unikanie trudnych tematów i opowiadania się za określonymi wartościami coraz bardziej raziło i coraz głośniej było wytykane nawet przez sympatyków Tuska, w ostatecznym rozrachunku jednak sprawdzało się. Do czasu kryzysu. Tusk na orędzie w tej sprawie się nie zdecydował. Dwa tygodnie temu jednak pod presją opozycji, ale i własnego klubu, ostatecznie postanowił wygłosić dramatyczne, kryzysowe expose.
Wstępna, prosta strategia Ostachowicza na kryzys zaczęła szwankować zresztą już wcześniej. - Naczelnym przekazem miało być: wszystkiemu winny jest kryzys. W razie kłopotów to ministrowie mieli być złymi bojarzami, a naprzeciw miał stać Tusk w roli dobrego cara. Tak pomyślana była słynna ostatnia akcja z oszczędnościami. Tyle że bojarze się zbuntowali - śmieje się jeden z polityków PO.
Cztery dni po wystąpieniu Tuska w Sejmie padła też kolejna idea lansowana przede wszystkim przez Ostachowicza, a mianowicie, że premier jest tak medialny, że nie potrzebuje rzecznika rządu. Wakat zajął Paweł Graś. To właśnie te osiem miesięcy od odejścia z funkcji rzecznika Agnieszki Liszki, w czym, jak słychać w KPRM, udział swój miał też Ostachowicz, pozwoliło mu tak bardzo zaskarbić sobie względy u premiera, a co za tym idzie - zbudować bardzo mocną pozycję. Dziś bez Ostachowicza Tusk nie może się obyć. Nawet na wyjazdy zagraniczne, choć nikt w kancelarii nie potrafi odpowiedzieć, w jakiej roli i po co, szef rządu zabiera go ze sobą. Na pewno nie w celach informacyjnych, bo rozmów z dziennikarzami Ostachowicz unika jak ognia. - Wszyscy dziennikarze to dla niego z definicji wrogowie. Cierpi na syndrom oblężonej twierdzy. Uwielbia szukać winnych zaniedbań i źródeł przecieków - charakteryzuje jeden z podwładnych ministra. - Przemilczeć to jego najlepsza metoda w trudnych sytuacjach - wskazują na wstępie rozmowy niemal wszyscy. Swojej roli u boku premiera nie wytłumaczy więc sam w tym tekście. Prośbę o kontakt zignorował.
Chronić premiera
Ostachowicz trzyma dziś pełną kontrolę nad rządowym przekazem. Kontroluje go nie tylko poprzez nadzór nad Centrum Informacyjnym Rządu. Od niego osobiście zależy, kto i kiedy dostanie wywiad. Pilnuje skrupulatnie, jakie konkretnie słowa premiera ujrzą światło dzienne. Nie ma praktycznie żadnego planowanego publicznego wystąpienia premiera, którego ostatecznego kształtu najpierw nie akceptowałby Ostachowicz.
Nawet krytycy przyznają jednak, że jest w tym dobry: ma dużą zdolność znajdowania odpowiednich słów wychodzących naprzeciw oczekiwaniom ludzi. To on miał ponoć być pomysłodawcą odwołania się w expose premiera po chwiejnych i niespokojnych rządach PiS przede wszystkim do kategorii zaufania. Słowo padło wtedy ponad 40 razy.
Z Ostachowiczem muszą się liczyć też ministrowie konstytucyjni. - Najpierw panowało przekonanie, że nie należy mu się narażać na wszelki wypadek. Teraz wiadomo już, że na pewno nie należy - opowiada jeden z nich. Zdarza się nierzadko, że Ostachowicz wskazuje to, co i kiedy powinien powiedzieć dany minister. Naturalnie tylko w interesie premiera. Jak ostatnio, kiedy dyscyplinował MSZ, którego szef Radosław Sikorski zniknął z pola widzenia w godzinach, kiedy nadeszła wieść o zamordowanym Polaku przez terrorystów. W efekcie tragiczną informację przekazywał Tusk. Dopiero po ostrej interwencji Ostachowicza Sikorski wystąpił na konferencji, stawiając czoła trudnym pytaniom. W trosce o wizerunek premiera Ostachowicz może też zarządzić, by minister zamilkł.
Odgadywać nastroje króla
Ostatnie posiedzenie Rady Krajowej PO, 13 lutego, piątek kończący tydzień niefortunnych wypowiedzi nowego ministra sprawiedliwości Andrzeja Czumy. Nic dziwnego, że ta scenka nie mogła ujść uwadze obecnych. Ostachowicz przez kilkanaście minut rozmawia z Czumą przy wyjściu z sali obrad. Minister z poważną miną przytakuje. Po rozmowie zausznik premiera wskazuje ministrowi, by usiadł. Sam zostaje uśmiechnięty na końcu sali i bije z zapałem brawo szefowi, który ogłasza, że choć Czuma diamentem mediów nie jest, to w rządzie zostanie. W tym momencie przesądzone jest już jednak, że minister zniknie z mediów na pewien czas. Dostał zakaz wypowiadania dla dziennikarzy. Aby tego dopilnować, Ostachowicz posłał na kilka dni zaufanego szefa CIR do resortu.
Członkowie gabinetu Tuska i politycy PO pilotujący w porozumieniu z premierem istotne projekty, nie muszą się jednak zderzyć z Ostachowiczem w kryzysowej sytuacji, by zrozumieć znaczenie pozycji, jaką ma przy szefie. Uświadamiają sobie, kiedy nagle w trakcie omawiania konkretnych rozwiązań premier dzwoni właśnie do Ostachowicza. - Włącza go do merytorycznych rozmów, pyta o zdanie. Mam wrażenie, że jego rola nie kończy się na umiejętnym sprzedaniu pomysłów, pod jego wpływem Tusk może opowiedzieć się za lub przeciw konkretnemu projektowi - opowiada jeden z polityków PO.
- Konserwatysta regulowany potrzebami PR - charakteryzuje go jeden ze znajomych. - To prawdziwy marketingowiec. Ma niesamowitą zdolność wyczuwania potrzeb społecznych, tego, co ludzie w danym momencie chcą usłyszeć. I to widać u Donalda na każdym kroku - ocenia osoba z otoczenia rządu. Tę zdolność Ostachowicza ceni sobie najpewniej też sam premier, któremu inteligencji emocjonalnej nie odmawiają nawet przeciwnicy. Jak wskazują wtajemniczeni, główny klucz do zrozumienia tak spektakularnego przesunięcia się po orbicie wpływów dworu Tuska Ostachowicza leży jednak przede wszystkim w umiejętności wyczuwania potrzeb samego premiera. A konkretnie jednej jego, jakże ludzkiej słabości. - Tusk nie lubi kłopotów, nie lubi tych, którzy z problemami przychodzą do niego, nawet w dobrej wierze. Igor zaś potrafi dać mu złudzenie, że nie ma się czym przejmować. Dba o jego komfort psychiczny - tłumaczy jeden z naszych rozmówców.
- Być dworzaninem, znaczy nieustannie obserwować króla - tej zasadzie Ostachowicz wydaje się rzeczywiście hołdować. W kancelarii premiera można usłyszeć opowieści o gorszych dniach premiera. Jak tężeje mu twarz, gdy podczas odprawy kolejni współpracownicy przypominają mu napięty grafik zajęć i obowiązków, wskazują, że na dodatek pojawił się tu i tu problem. - Ostachowicz bacznie wpatruje się w Tuska i widząc napięte mięśnie twarzy, odzywa się na koniec, że w sumie nic ważnego się nie dzieje, że to i to nie jest problemem i równie dobrze premier może dziś odpocząć. I premier natychmiast się rozluźnia, uspokaja - opowiada osoba z otoczenia Tuska.
Złośliwi mówią: mistrz pozorów. - Głównie milczy i robi mądrą minę. Arogancją i nieprzeniknionym wyrazem twarzy nadrabia kompetencje - opisują bywalcy kancelarii. - Na zamkniętych naradach odzywa się zwykle ostatni. Głównie po to, by zamanifestować swoje "nie" dla rzuconych wcześniej pomysłów, bo wyczuwa, że dezaprobatę wyrazi za chwilę sam Tusk - relacjonuje jeden ze współpracowników Tuska. Inny dodaje, że na każdy pożar Ostachowicz ma jeden pomysł: potrzebujemy trochę picu. Za przykład takiego picu było zwołane przez niego naprędce spotkanie premiera z ekonomistami na początku lutego, tuż po kongresie PiS, próbującego przejąć inicjatywę na fali kryzysu. 1,5-godzinna rozmowa faktycznie nie miała znaczenia, ale odpowiednia oprawa skierowała na nią przez chwilę uwagę jako na ważne wydarzenie. Przekaz? - Kurs złotówki byłby lepszy, gdyby nasi poprzednicy nie zaspali i poczynili wcześniej starania o wejście do strefy euro - mógł ogłosić premier. Stosunek do poprzedników czy PiS samego Ostachowicza zastanawia. - On ich realnie nie cierpi, zieje nienawiścią - opisuje jego znajomy. Ta zawziętość w ekipie Tuska nie dziwiłaby, gdyby nie to, że w przypadku Ostachowicza przypomina raczej syndrom gorliwego neofity. Z obecnych współpracowników Tuska tylko on bowiem pracował też dla gabinetu znienawidzonych poprzedników. Zresztą nie dla Tuska miał pracować początkowo i w samej PO. Zaczynał z Rokitą.
Nie zawsze kochał Tuska
Jest początek 2003 r., gdy Ostachowicz trafia do Platformy. W Sejmie rozkręca się praca komisji badającej aferę Rywina. Widać już, że na czoło śledczych wysuwa się Jan Rokita. I że ta komisja może tego nieco zapomnianego i przegranego polityka wynieść wysoko. Wtedy właśnie do biura klubu PO zgłasza się młody, zapalony do pracy Ostachowicz, wówczas z doświadczeniem w marketingu w kilku firmach prywatnych. Chce pracować dla Rokity. Przekazuje swoje uwagi do występów publicznych posła i pomysły na polepszenie jego wizerunku. I zostaje zaangażowany.
Finisz prac komisji tej współpracy nie kończy. Ostachowicz angażuje się następnie w zespół, który pod przywództwem Rokity przygotowuje program i strategię rządzenia dla PO z myślą o wygranych wyborach w 2005 r. Potem ma swój udział w kampanii samego Rokity pod hasłem "premier z Krakowa". Ostatecznie jednak Platforma przegrywa, a na czele rządu staje premier z Gorzowa Wielkopolskiego. Do nowego gabinetu na stanowisko ministra rozwoju regionalnego wchodzi m.in. walcząca w kampanii w barwach PO Grażyna Gęsicka. Politycznej wolty po wyborach dokonuje też Ostachowicz. Przyjmuje pracę doradcy politycznego u Gęsickiej. Przyjaciele Ostachowicza twierdzą, że z rządowej posady odchodzi zniesmaczony narastającą degrengoladą w gabinecie tworzonym z Samoobroną i LPR. - Akurat! Gęsicka pomogła załatwić mu fuchę dyrektora marketingu w Polskich Sieciach Energetycznych - oburza się inny dawny znajomy, twierdząc, że Ostachowicza zawsze interesował bardziej biznes. Z tego biznesu jednak odchodzi w 2007 r., kiedy widać już, że PiS upada. I kiedy ściąga go do sztabu wyborczego PO Rafał Grupiński.
To za sprawą Grupińskiego w dużej mierze Ostachowicz zaczyna pełnić w miarę upływu kampanii w sztabie coraz mocniejszą rolę w sztabie. Wychodzi z niej jako bohater uważany za głównego autora sukcesu obecnego premiera w decydującej debacie Tusk - Kaczyński. Wtajemniczeni mówią, że to fałszywa legenda. Niemniej sprawdzony w kampanii Ostachowicz w dowód zasług dostaje propozycję wejścia do KPRM. Obejmuje kierownictwo specjalnie utworzonego departamentu komunikacji społecznej.
Zamysł nie był ani zły, ani nowy: odrębna jednostka miała bardziej strategicznie myśleć nad informowaniem i promowaniem działań rządu i dbać o spójność przekazu płynącego z niego. Sukcesy? Wymyślone przez Ostachowicza tzw. przekazy dnia, czyli rozsyłane do ministrów i parlamentarzystów instrukcje, co i jak mówić. Mające charakter, nawet w ocenie samych adresatów, dość banalnej propagandy. Gdy dopytuję o konkretny, sprawnie przeprowadzony projekt rządowy przez Ostachowicza w tamtym czasie, wszyscy są w stanie przypomnieć sobie tylko jeden: Orliki. Przy czym wszyscy też śmieją się, że wypromować go trudno nie było, bo sam w sobie był strzałem w dziesiątkę.
W tamtym czasie Ostachowicz jednak nie był też tak gorliwy w promocji wizerunku samego Tuska. Kiedy w Polsce rozległa się burza wokół wyjazdu premiera do Peru, miał odmówić współpracy w ratowaniu sytuacji ówczesnej rzeczniczce rządu, który została sama na posterunku. Dlaczego? - Nie mam narzędzi. To nie mnie podlega CIR - miał argumentować. Pracownicy służb prasowych i kancelarii wspominają, że Ostachowicz od przyjścia koncentrował się na przejęciu CIR w swoją sferę wpływów. Konsekwentnie podważał decyzje Liszki i krytykował działalność Centrum. - Wściekał się, że pozostało tam skupisko PiS-owców. Twierdził, że stamtąd płyną przecieki i wciąż szukał winnych. Negował wszystkie pomysły. Przy czym na zasadzie "nie, bo nie" - opowiada dawny pracownik CIR.
Wskazanie winnego - to też był pomysł na wyciszenie krytyki i drwin po powrocie Tuska z premiera. Ostachowicz zaproponował: zwolnić Liszkę i będzie po sprawie. Choć wszyscy zdawali sobie sprawę, że tym razem za wpadkę odpowiadał szef KPRM Tomasz Arabski. Liszkę miał wybronić sam wicepremier Grzegorz Schetyna. Ostachowicz konsekwentnie nie ułatwiał jej zadania. Pewnego dnia Liszka, próbując dodzwonić się do niego, dowiedziała się, że minister zlikwidował stałe łącze z jej sekretariatem.
Utrącony paluszek
Jest lipiec ubiegłego roku. Dwa tygodnie wcześniej Liszka sama odeszła z KPRM. Z wizytą do Polski przyjeżdża Julia Tymoszenko. Spotkanie premier Ukrainy z szefem polskiego rządu zorganizowano w pałacu w Łazienkach. Jako że mało w nim miejsca, CiR zdecydował, że fotoreporterzy czas na zdjęcia dostaną podczas spaceru obydwojga po parku. Wszystko ustalone. W ostatniej chwili interweniuje jednak Ostachowicz. Dziennikarze zostali wpuszczeni. Pod naporem tłumu paluszek traci stojący aniołek. Pech chce, że figurka pochodzi z XVIII w.
Z odejściem Liszki skrzydeł dostaje za to Ostachowicz. CIR połączony zostaje z departamentem komunikacji, a nadzór całości obejmuje minister. Mała czystka personalna. I w końcu ma pod sobą cały aparat kontroli rządowego przekazu. W kancelarii jednak jak na dworze życie wciąż toczy się w rytmie nieustannej walki o pozycję i miejsce przy pierwszym. A do gry wrócił właśnie stary, sprawdzony dworzanin Paweł Graś. Czy zachwieje pozycją będącego teraz najbliżej ucha premiera Ostachowicza - zastanawiają się teraz w kancelarii. Zdania są podzielone. Wszyscy są jednak zgodni: wkrótce musi dojść do starcia.
Anna Wojciechowska