niedziela, 15 lutego 2009

Financial Times, 14.02.2009
Waluty w oku cyklonu
Waluty krajów Europy Środkowej i Wschodniej poniosły jak dotąd ogromne straty, ale wcale nie oznacza to, że będzie lepiej. Jedne z najwyższych deficytów na rachunkach obrotów bieżących wśród gospodarek rozwijających się są notowane właśnie w krajach tego regionu Europy. Dodatkowo są one mocno uzależnione od eksportu, a wszystko to w środku globalnego huraganu gospodarczego.

W tym miesiącu węgierski forint spadł do rekordowo niskiego poziomu 304,25 za 1 euro, a od początku roku deprecjacja sięgnęła 12 proc.

Polski złoty osiągnął swoje pięcioletnie minimum w stosunku do euro, a tegoroczny spadek sięgnął 11 proc. Czeska korona notuje najniższe wartości od trzech lat, a od początku stycznia straciła 7 proc.

Kraje tego regionu są jednymi z najbardziej podatnych na globalny kryzys. Analitycy uważają, że mają coraz większe problemy z finansowaniem ogromnych deficytów na rachunkach obrotów bieżących i spłacaniem zewnętrznych długów.

Według ING Financial Markets obsługa długu zewnętrznego Polski, Czech i Węgier będzie kosztować w tym roku ok. 100 mld dolarów. Biorąc pod uwagę wciąż utrudniony dostęp do rynków kredytowych, kraje te mogą mieć problem z ich spłacaniem.

Węgry były już zmuszone ubiegać się o pomoc od Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Nie można wcale wykluczyć, że podobnie trudna sytuacja spotka Polskę i Czechy.

Gerard Lyons z Standard Chartered mówi: "Zależność od napływu kapitału jest na alarmująco wysokim poziomie, jeśli brać pod uwagę globalne implikacje krachu kredytowego. Jeśli spada eksport i bezpośrednie inwestycje zagraniczne, w rezultacie następuje zwrot w strumieniach kapitału napływających do gospodarek wschodzących".

Według Instytutu Finansów Międzynarodowych, wartość strumienia netto pożyczek banków komercyjnych dla gospodarek wschodzących spadła z 410 mld dolarów w 2007 r. do 67 mld w 2008 r. Szacunki na rok bieżący mówią o 61 mld. – Nawet ta wartość może okazać się zbyt optymistyczna. Skala problemu sprawia, że Europa Wschodnia jest bardzo osłabiona – mówi Lyons.

Nigel Rendell, starszy strateg ds. rynków wschodzących w RBC Capital Market, mówi: "Europa Wschodnia jest zdecydowanie jednym z regionów, który przechodzi największe trudności. Oczekuję dalszych, ostrych spadków wartości lokalnych walut. Nie pomaga im spadek wartości rubla i w przeciwieństwie do Rosji nie mają one ogromnych rezerw walutowych".

Hans Redeker z BNP Paribas twierdzi, że są ewidentne podobieństwa między sytuacją gospodarczą i finansową europejskich gospodarek wschodzących a gospodarkami krajów wschodniej Azji przed kryzysem z 1998 r. Kryzys azjatycki poprzedził gwałtowny wzrost wartości kredytów udzielanych sektorowi prywatnemu, denominowanych w większości w walutach obcych.

Gospodarki Azji Wschodniej również notowały ogromne deficyty rachunków obrotów bieżących, których źródłem był głównie sektor prywatny. Deficyty te były finansowane dzięki ogromnemu napływowi długu. Sytuacja uległa gwałtownej zmianie w momencie kryzysu.

Przed kryzysem kredytowym, ogromne potrzeby zewnętrznego finansowania Europy Wschodniej były zaspokajane głównie poprzez bezpośrednie inwestycje zagraniczne krajów strefy euro.

Największą ekspozycję na Europę Wschodnią i Środkową mają właśnie banki strefy euro. Ich wierzytelności sięgają ok. 1,5 biliona dolarów, co stanowi ok. 90 proc. całkowitej ekspozycji banków zagranicznych przypadających na cały region.

Analitycy ostrzegają, że banki strefy euro, zwłaszcza te, które skorzystały z państwowej pomocy, będą niechętne rolowaniu znacznej części długów, których zapadalność będzie miała miejsce w najbliższych kilku miesiącach.

Credit Suisse szacuje, że w najbliższych trzech miesiącach wartość zapadalnych długów wyniesie 9 mld dolarów na Węgrzech i 23 mld w Polsce.

Sytuację dodatkowo pogarsza reakcja na kryzys banków centralnych. Ulrich Leuchtmann z Commerzbank mówi, że banki centralne gwałtownie cięły stopy procentowe, aby wesprzeć swoje gospodarki, ale nie wzięły pod uwagę wartości swoich walut.

Węgry zwróciły się o pomoc do MFW w październiku, ale zignorowały zalecenie, aby ciąć stopy wolniej.

Polska kontynuuje restrykcyjną politykę fiskalną, starając się utrzymać limity zadłużenia gospodarstw domowych wyznaczone przez traktat Maastricht dla krajów starających się wejść do strefy euro.

Leuchtmann mówi, że jedynym rozwiązaniem dla banków centralnych jest publiczna rezygnacja z dalszej obniżki stóp i wytłumaczenie rynkowi, że nie pozwala na to spadek wartości lokalnych walut. - Jednak na tym etapie nie jest pewne, czy taki krok zdoła powstrzymać dalszą wyprzedaż węgierskiego forinta, polskiego złotego i czeskiej korony – dodaje.

Autor: David Oakley
© The Financial Times Limited 2009

piątek, 13 lutego 2009

Siedem zasłon premiera Tuska
12.03.2008 11:34/Gazeta Polska, Teresa Wójcik
Z dr. Markiem Migalskim, politologiem, rozmawia Teresa Wójcik
Rząd Donalda Tuska nie jest wielkim modernizatorem, przygotowującym Polskę do ogromnego skoku. Sam premier nie jest niewinnym barankiem, lecz brutalnym graczem politycznym
T.W.: Jak ocenia pan pierwsze miesiące rządu Donalda Tuska?

M.M.: Moja ocena – podobnie jak z okazji niedawnej "studniówki" rządu – jest krytyczna. Jego dotychczasowa działalność głęboko rozczarowuje. To nie jest rząd, który nam obiecywała PO w kampanii wyborczej. Jednak z badań opinii publicznej wynika, że większość społeczeństwa jest z niego zadowolona. Premier, rząd, Platforma Obywatelska cieszą się ogromnym poparciem. Moja ocena nie jest więc podzielana przez większość. Z jednym istotnym zastrzeżeniem – okazuje się, że 59 proc. społeczeństwa uważa, iż Platforma nie realizuje obietnic wyborczych. Tu moja negatywna opinia jest zgodna z tą z sondaży.

Nie oczekuję, że Platforma Obywatelska zrobi cud gospodarczy – to byłaby złośliwość, cudów ani nawet przyspieszenia nie można dokonać w ciągu trzech miesięcy. Chodzi o to, aby rozpocząć realizację programu z kampanii wyborczej. A rozpoczęła ją PO w jednej tylko dziedzinie – w dorzynaniu Prawa i Sprawiedliwości (mówiąc językiem ministra Radosława Sikorskiego). Duża część wyborców zagłosowała na Platformę właśnie dlatego, że była "antyPiS-em" i obiecywała nie tylko odsunięcie PiS od władzy, ale również surowe rozliczenie tej partii. I powtarzam – to właśnie jest robione. Powołanie dwóch sejmowych komisji śledczych, cała działalność ministra Ćwiąkalskiego – wszystko to wyraźnie zmierza ku marginalizacji PiS, do ukarania tej partii za dwa lata rządzenia. W innych dziedzinach – moim zdaniem – rząd tkwi w jednym miejscu, raczej dryfuje, administruje, niż rządzi.

Dlaczego tak się dzieje?

Po pierwsze, okazało się, że PO ma krótką ławkę rezerwowych. Nie ma tysięcy sprawnych wykonawców swego programu. Po drugie, nie ma czego realizować, bo te już przysłowiowe szuflady okazały się puste. Siedem lat w opozycji Platforma Obywatelska zmarnowała. Gdyby moi studenci tak przygotowywali prace domowe, nie poradziliby sobie już na pierwszym roku. Po trzecie, Donald Tusk planuje kandydować na prezydenta RP i wie, że gdyby gwałtownie przyspieszył konieczne reformy, mógłby osłabić swoje szanse. Czwarta przyczyna bierności rządu to partner koalicyjny, PSL. Trzy pierwsze przyczyny są dość znane i powszechnie komentowane, PO była z ich powodów często krytykowana. Czwartej się nie zauważa. Wiele sztandarowych postulatów programu PO nie ma poparcia ludowców. Jednomandatowe okręgi wyborcze, zniesienie finansowania partii politycznych, zlikwidowanie Senatu, ograniczenie liczby posłów, ograniczenie immunitetu, podatek liniowy – to postulaty, na które nie ma zgody PSL. Oczywiście, Platforma robi wiele, żeby nie zorientowano się, że jest zakładnikiem PSL. Winą za nierealizowanie swoich obietnic programowych obarcza opozycję czy prezydenta, który ponoć zawetuje wszystkie ustawy PO, choć przecież dotychczas nie zawetował ani jednej.

Jak długo Platforma będzie mieć wysokie notowania w sondażach?

Na dłuższy czas tak wysokie oceny PO są nie do utrzymania. Do spadku popularności partii rządzącej musi dojść, choć na razie nie da się określić, kiedy to nastąpi oraz jak głęboki będzie ten spadek. Niewątpliwie grupy wyborców rozczarowanych rządami Platformy będą. Tym bardziej że PO za cenę dryfowania, tkwienia w rządzie oddała walkowerem swój śmiały program wyborczy – przerzucając odpowiedzialność za to na inne siły polityczne. Zawiedzeni wyborcy zorientują się w końcu, że z obietnic, które zachęciły ogromną rzeszę ludzi do głosowania na PO w 2007 r., niewiele pozostało. PO ma jedynie profesjonalną obudowę marketingową, bardzo dobry PR, świetnie rozgrywa konflikty z prezydentem. Ma także rewelacyjnie skonstruowaną opowieść o premierze jako człowieku sukcesu – uśmiechniętym, bardzo łagodnym, pełnym energii – który chce również pobudzić energię Polaków i na ich czele ruszyć w daleko idące liberalne reformy. Ta opowieść, ten obraz są z gruntu nieprawdziwe. Rząd nie jest żadnym wielkim modernizatorem, przygotowującym nas do ogromnego skoku. A premier nie jest niewinnym barankiem, atakowanym przez opozycję. Wcześniej czy później część elektoratu PO się o tym przekona.

Muszę jeszcze raz zapytać? kiedy?

Musi upłynąć trochę czasu, ponieważ zwykli ludzie nie dostrzegą tego wszystkiego natychmiast. Wśród zawodowych komentatorów natomiast dość powszechny jest sceptycyzm co do sukcesów tego rządu. Tyle że ten sceptycyzm na ogół nie przekłada się na media. Działalność mediów, ich ogromna przychylność, jest jedną z ważnych przyczyn popularności Platformy. Zwłaszcza w porównaniu z tym, jak traktowano poprzedni rząd. Ale wcześniej czy później miodowy miesiąc PO się skończy. Dziennikarze będą musieli robić swoje, czyli bacznie kontrolować rządzących. Większość z nich chce wykonywać uczciwie swój zawód. Jeśli dziś są mało krytyczni wobec PO – to nie w wyniku spisków i knowań, tylko prawdopodobnie dlatego, że większość z nich zagłosowała na Platformę.

Ale to znaczy, że nie są bezstronni.

Nikt z nas nie jest bezstronny. To jest po prostu typowy elektorat Platformy, ludzie raczej młodzi, raczej lepiej wykształceni, raczej mieszkający w wielkich miastach i lepiej sytuowani. I dlatego darzą PO większą sympatią niż inne partie.

Jak ocenia pan politykę zagraniczną PO? Miało być profesjonalnie, ale sukcesów jakoś nie widać.

Podzielam wstrzemięźliwą opinię o dokonaniach Platformy w polityce zagranicznej. Na pewno nie ma obiecywanego gwałtownego przełomu. Można mówić jedynie o klimacie, wizerunku, nowym języku. Tylko że klimatem powinni zajmować się klimatolodzy, wizerunkiem specjaliści od PR, a językiem – językoznawcy. W polityce zagranicznej skuteczność mierzy się konkretnymi sukcesami dla kraju. A tu na razie nie ma nic oprócz zniesienia rosyjskiego embarga na polskie mięso. Problematyczne, gdyż nasz eksport jest nadal limitowany przez zakazy administracyjne strony rosyjskiej. Nie jest wymiernym sukcesem, że kanclerz Angela Merkel była na premierze filmu "Katyń", że w Brukseli, Paryżu i Berlinie mówi się o nas sympatycznie, minister Sikorski jest przyjmowany lepiej niż minister Fatyga, a Donald Tusk ma lepszą prasę na Zachodzie niż Jarosław Kaczyński. To nie są interesy narodowe. Rząd Donalda Tuska nie zrobił więcej niż poprzedni. W kilku przypadkach pogorszyły się nasze stosunki z ważnymi dla nas partnerami. Mam na myśli relacje polsko-litewskie, polsko-czeskie, a zwłaszcza polsko-ukraińskie. W stosunkach z USA nastąpiło gwałtowne oziębienie. Z tymi czterema krajami mamy znacznie gorsze stosunki niż przed trzema miesiącami.

PO miała jakby dwa programy. Jeden liberalny, zapowiadany bardzo ogólnie w kampanii wyborczej. Drugi zawarty w exposé premiera Tuska z hasłem "kochajmy się". Mimo to coraz liczniej pojawiają się konflikty społeczne. Jak udaje się rządowi odsuwać te konflikty na przyszłość?

Jeśli chodzi o konflikty społeczne, sprowadza się to do ucieczki przed problemami. Polityka PO to latynoska "maniana". Dotychczas rząd nie rozwiązał żadnego z groźnych konfliktów. Ani edukacja, ani służba zdrowia nie są usatysfakcjonowane. Co więcej, na wiosnę ruszą kolejne masowe protesty społeczne. To, po pierwsze, efekt nadziei rozbuchanych w kampanii wyborczej przez PO. Po drugie, rząd nie ma wsparcia w żadnej centrali związkowej, a PO jest nieprzyjazna wobec związków zawodowych. Po trzecie, grupy społeczne uznały, że Tusk jest partnerem bardziej miękkim niż poprzednicy, bo mu zależy na wysokim poparciu w sondażach. Liderzy związkowi myśleli więc, że będzie sypać z budżetu państwa, choć dotychczas – co trzeba oddać premierowi – tego nie zrobił.

Wydaje się, że mamy chłopięcego, miłego premiera i infantylne społeczeństwo, które z zadowoleniem ten wizerunek zaakceptowało.

Ani jedno, ani drugie. Donald Tusk nie jest niewinnym chłopcem, tylko brutalnym graczem politycznym. Z zimną krwią "wymordował" politycznie wszystkich swoich konkurentów w PO: od Płażyńskiego i Olechowskiego, przez Gilowską, kończąc na Rokicie. Fałszywy jest też obraz naiwnego, śpiącego społeczeństwa. Ono uwierzyło w ten wizerunek, w tę opowieść, ponieważ chciało uwierzyć. Bo opowieść jest przekonująca, atrakcyjna i świetnie zrobiona. Lider ogarniający wszechmiłością wszystkich. Donald Tusk znakomicie się nauczył roli, słucha specjalistów. Media przedstawiały rządy PiS jako pasmo ostrych i niezrozumiałych konfliktów. PiS zrobiło wiele błędów – jak sojusz z populistami o twarzach Leppera i Giertycha. Nic dziwnego, że społeczeństwo wpadło w zachwyt nad Tuskiem. Wpadły też w zachwyt media, mimo że premier z PO robi o wiele gorsze rzeczy niż Jarosław Kaczyński (np. nieporównywalna z poprzednikami próba podporządkowania sobie mediów nie tylko publicznych, ale i prywatnych).

Czy prawdziwy Tusk jest jak tancerka z baśni Szeherezady – skryty za siedmioma zasłonami?

Dziennikarze muszą pozdejmować z niego te zasłony. Taka jest rola mediów. Społeczeństwo powinno dostać realny obraz rzeczywistości. W tym także i premiera.

niedziela, 8 lutego 2009

Schrzaniłem to

Orig. title: Schrzaniłem to

Author: Krzysztof Lubczyński

Published: 05.02.2009 12:37/Trybuna,

Schrzaniłem to

Politycy polscy – uczcie się od prezydenta USA

Nowy prezydent USA po raz kolejny dał przykład takiego rozumienia polityki, o którym dawno zapomnieli polscy politycy.

To rozumienie polityki jako służby tym, którzy polityków wybrali, służby społeczeństwu. Barack Obama zamiast naiwnie zaprzeczać gołym faktom, zwodzić, kluczyć, ściemniać, wić się jak piskorz, jak to jest u nas w zwyczaju, przyznał szybko, że popełnił pomyłkę nominując Toma Daschle’a na stanowisko sekretarza ds. zdrowia i opieki społecznej.

Uczynił tak, gdy okazało się, że Daschle nie wywiązywał się należycie z obowiązku płacenia podatków. Obama uznał, że pozostawienie Daschle’a na tym stanowisku "może sugerować opinii publicznej, że politycy traktowani są inaczej niż zwykli ludzie''.

Nie ma dwóch standardów

Obama skomentował nominację Daschle’a samokrytycznie i bez ogródek (cytujemy za Onet.pl): – Myślę, że schrzaniłem i biorę za to odpowiedzialność. Chcę mieć pewność, że naprawimy ten błąd i więcej podobna sytuacja się nie powtórzy. Także Daschle przeprosił za – jak to ujął – "uczciwą pomyłkę'' i wyraził poczucie wstydu.

Problemy związane z Daschlem sprawiły, że krytycy nowej administracji zaczęli kwestionować uczciwość apelu Obamy, który podczas wyborów wzywał do kulturowej zmiany w Waszyngtonie. – Nie chcę wysyłać Amerykanom wiadomości, że istnieją dwa rodzaje standardów – jeden dla ludzi władzy, a drugi dla zwykłych obywateli, którzy ciężko pracują każdego dnia i prawidłowo płacą podatki – zapewnił amerykański prezydent.

Mniej dla bankierów z Wall Street

Barack Obama podjął też decyzję o obniżeniu wysokich zarobków nie tylko pracowników własnej administracji, ale również prezesów wielkich korporacji, tych firm, które korzystają z pomocy finansowej państwa. Zgodnie z nowym zarządzeniem zarobki prezesów firm nie będą teraz mogły przekraczać 500 tys. dol. rocznie. "New York Times'' określił to jako "drakońskie ograniczenie, które będzie trudno przełknąć wielu szefom korporacji''. Kilka dni temu Obama ostro skrytykował bankierów z Wall Street za wypłacenie sobie blisko 20 mld dolarów premii i to w czasie, kiedy gospodarka amerykańska pogrążała się w kryzysie, a rząd amerykański przeznaczył miliardy na ratowanie bankrutujących przedsiębiorstw, głównie banków.

Zapatrzyć się na Biały Dom

Barack Obama już po raz kolejny w ciągu kilkunastu zaledwie dni dał dowód, że ma szczerą intencję zmiany standardów politycznych w swoim kraju i wolę dotrzymania obietnic złożonych podczas kampanii prezydenckiej. Kilka dni temu dotrzymał obietnicy związanej z tzw. prawami reprodukcyjnymi kobiet i zniósł blokadę dotacji na instytucje zajmujące się promowaniem świadomego macierzyństwa i doradztwem z zakresu prawa do aborcji. Prezentowana przez prezydenta USA już na początku urzędowania zgodność słów z czynami szokująco kontrastuje z obyczajami znaczącej części m.in. polskich polityków, w tym rządzącej obecnie prawicy.

Mają oni na ogół za nic uroczyste obietnice składane w czasie kampanii wyborczych. Dla nich rozbieżność między wyborczymi hasłami a praktyką rządzenia jest codziennością. Co gorsza, politycy polscy najwyraźniej nie widzą w niej nic złego ani niestosownego traktując ją jako normę. Przeniewierstwo i nieliczenie się z elektoratem traktowanym przez polityków jako "mięso wyborcze'' wydaje się być jedną z koronnych cech naszego życia politycznego. Byłoby wspaniale, gdy polscy politycy, tak na ogół proamerykańscy, zechcieli wreszcie po serii błędów zapatrzyć się na dobry przykład idący z Waszyngtonu. (Wspol. KRYST)

Gniew Rosjan

Orig. title: Vladimir Putin faces signs of mutiny in own government as protests break out in east
Author: Adrian Blomfield
Published: Daily Telegraph, 1 Feb. 2009


05.02.2009 12:59/tekst polski za: Onet Kiosk, Gniew Rosjan, Adrian Blomfield

Władimir Putin stoi w obliczu buntu w swoim rządzie, zagrażającego jego niegdyś niepodważalnej władzy w Rosji
Podwładni zaczęli otwarcie przeciwstawiać się premierowi, którego dyktat budził strach w szeregach władzy przez dziewięć lat, twierdzą osoby z kręgów rządowych.
Rozdźwięki pojawiają się też między Putinem a prezydentem Miedwiediewem, figurantem, który miał być jego potulnym następcą.
Podczas gdy gospodarka Rosji pogrąża się w zapaści po latach rozwoju napędzanego sprzedażą surowców energetycznych, Putin ma do czynienia z zarzewiem nieoczekiwanej walki o władzę, która może zaszkodzić jego ambicjom prezentowania zagranicy potężnej Rosji.
Rosnące bezrobocie i załamanie się cen surowców doprowadziły do niepokojów społecznych o skali niewidzianej od co najmniej czterech lat, wywołując panikę wśród kremlowskich oficjeli nawykłych do politycznej apatii. Niepokoje te nasiliły się ostatniego dnia stycznia, kiedy tysiące protestujących ludzi przemaszerowały przez port nad Pacyfikiem, Władywostok i inne miasta, w tym także przez Moskwę, żądając ustąpienia Putina obwinianego o złe zarządzanie gospodarką. Analitycy twierdzą, że w ostatnich dwóch miesiącach pracę straciło nawet milion Rosjan, a gospodarka skurczy się w tym roku o 3 procent. Od miesięcy spada też wartość rubla rosyjskiego wobec innych walut – na całym świecie tylko dwie waluty spisują się w tym roku gorzej. Przemysł jest w ruinie.

– Byłem wściekły słysząc, jakie bajki w Davos opowiada Putin o tym, że z naszą gospodarką jest wszystko w porządku – mówi 21-letni Jewgienij Antipow, student z Władywostoku. Dodaje on, że nie boi się protestować przeciwko rządowi. – Moim obowiązkiem jest upominać się o swoje prawa. Chcę żyć w dobrych warunkach. Chcę, by moje dzieci dorastały w wolnym kraju, a nie w gułagu.

Marszem kierowała Partia Komunistyczna, która dotąd wystrzegała się krytykowania Putina, oraz nowy oddolny ruch o nazwie „Tygrys”, skupiający rozczarowanych mieszkańców Dalekiego Wschodu Rosji. Tygrys to rodzaj organizacji, których Kreml obawia się szczególnie – ruch obrony praw obywatelskich niezwiązany politycznie z żadną partią.
W Moskwie aresztowano kilkudziesięciu demonstrantów, w tym Eduarda Limonowa, przewodniczącego nielegalnej Partii Narodowo-Bolszewickiej. Młodzi zwolennicy Kremla brutalnie pobili kilku protestujących.

Przynajmniej dwóch wyższych urzędników z rosyjskiego Dalekiego Wschodu odmówiło wykonania polecenia Putina nakazującego użycie siły w celu rozproszenia antyrządowych de monstracji, twierdzi osoba bliska kręgów Kremla.

Robotnicy we Władywostoku i innych miastach regionu protestowali już wcześniej, kiedy Putin ogłosił podniesienie o 80 procent podatku nakładanego na auta z importu. Decyzja ta, mająca na celu ochronę będącego w opłakanym stanie rosyjskiego przemysłu samochodowego, groziła katastrofą gospodarczą Dalekiemu Wschodowi, gdzie co najmniej sto tysięcy ludzi zatrudnionych jest w zakładach importujących i remontujących używane samochody przywożone z Japonii i Korei Południowej. Protesty, rozpoczęte 14 grudnia, bardzo szybko przybrały charakter polityczny i Putin, który nie toleruje nieposłuszeństwa, nakazał urzędnikom, by następnym razem użyto siły.

Ale dwóch wysokich przedstawicieli lokalnych władz odmówiło interwencji i po tygodniu rząd przysłał specjalny oddział policji z Moskwy, by stłumić drugi protest we Władywostoku.

Rozeźlony tym, że znów go nie posłuchano, Putin kazał Władysławowi Surkowowi, swojemu czołowemu ideologowi, wyrzucić szefa spraw wewnętrznych w regionie Primorie, wokół Władywostoku. Ale urzędnik, generał-major Andriej Nikołajew odmówił opuszczenia swego stanowiska. Osoby dobrze poinformowane twierdzą, że zagroził on ujawnieniem korupcji powiązanej z Kremlem, jeśli Putin będzie obstawał przy swojej decyzji. Taki gest niesubordynacji, to w Rosji rzecz niesłychana. Generał Nikołajew miał być tym człowiekiem, który będzie sprawował kontrolę nad urzędnikami regionu. Szybko znalazł on potężnego obrońcę w Miedwiediewie, który cofnął jego dymisję. – Walka pomiędzy Miedwiediewem i Putinem zaczęła się od tej kwestii i coraz bardziej się nasila – mówi osoba będąca blisko Kremla. Spór ten może zagrozić planowi Putina, który zamierzał pozostać najpotężniejszym człowiekiem w Rosji, mimo że konstytucja zmusiła go w zeszłym roku do ustąpienia ze stanowiska prezydenta.

Putin został w maju zeszłego roku premierem, a prezydenturę przekazał lojalnemu Miedwiediewowi. Przez pierwsze sześć miesięcy wydawało się, że nowy prezydent gotów jest funkcjonować jako podwładny premiera. Ale sprawy zaczynają przybierać inny obrót. Podobno za namową swej żony Swietłany, Miedwiediew zaczyna mieć własne zdanie i krytykuje rząd – choć nie Putina bezpośrednio –za zbyt wolne wprowadzanie w życie planu ratunkowego o wartości 200 miliardów dolarów.

Mówi się, że buduje on sobie niewielki, ale ważny ośrodek władzy. Stosunki Putina i Miedwiediewa bardzo popsuły się w ostatnich tygodniach. Putin wpadł podobno w złość po otrzymaniu raportu o gospodarce sporządzonego przez ekspertów prezydenta, uznając to za nieuzasadnioną ingerencję. – Kryzys finansowy stworzył Miedwiediewowi okazję do zakwestionowania autorytetu Putina – mówi pewien zachodni dyplomata. – Putin nie jest już capo di tutti capi.

Mimo wciąż wysokiej aprobaty w sondażach, według ostatniego z nich wynosi ona 83 procent, Putin, podobnie jak inni przywódcy światowi, znajduje się pod presją na skutek kryzysu finansowego. Jak dotąd, robił on dobrą minę do złej gry, dając podczas Światowego Forum Gospodarczego w Davos wykład przywódcom innych krajów na temat tego, jak mają stawiać czoła trudnościom.

Zawarł on jednak niepisaną umowę ze swym narodem. W zamian za tworzenie państwa antydemokratycznego obiecał zapewnić finansową stabilność i rozwój gospodarczy. Obietnica ta, wyglądająca na bardzo rzetelną, gdy ropa naftowa kosztowała ponad 100 dolarów za baryłkę, wydaje się coraz bardziej pusta.

Gniew zwykłych Rosjan widać było kilka dni temu na ulicach Władywostoku. Marsz protestacyjny rozpoczęło jedynie kilkaset osób, ale przypadkowi przechodnie bili im brawo i dołączali się, krzycząc wespół z nimi: „Putin, zrezygnuj!”. Niektóre transparenty porównywały go do Hitlera. Kiedy demonstranci dochodzili do placu, nad którym góruje pomnik Lenina, było ich już blisko dwa tysiące.
__________________________________________________________________________

Vladimir Putin faces signs of mutiny in own government as protests break out in east

Vladimir Putin, the Russian prime minister, faces signs of an unprecedented mutiny within his own government that threatens to undermine his once unassailable authority, The Sunday Telegraph can reveal.

By Adrian Blomfield in Vladivostok

Last Updated: 9:20AM GMT 01 Feb 2009

Subordinates have begun openly to defy Mr Putin, a man whose diktat has inspired fear and awe in the echelons of power for nine years, according to government sources. Meanwhile a rift is emerging between Mr Putin and President Dmitry Medvedev, the figurehead whom he groomed as his supposedly pliant successor.
As Russia's economy begins to implode after years of energy-driven growth, Mr Putin is facing the germs of an unexpected power struggle which could hamper his ambition to project Russian might abroad.
Mounting job losses and a collapse in the price of commodities have triggered social unrest on a scale not seen for at least four years, prompting panic among Kremlin officials more accustomed to the political apathy of the Russian people.
The unease was deepened yesterday after thousands of protestors marched through the Pacific port city of Vladivostok and other cities, including Moscow, demanding Mr Putin's resignation for his handling of the flailing Russian economy.
Up to one million Russians are estimated by financial analysts to have lost their jobs over the past two months, and the economy is expected to shrink by up to three per cent this year. Meanwhile the Russian rouble has been falling steadily against other currencies for months, making it the world's third worst performing currency this year, and industry is disintegrating.
"I was furious when I heard Putin speaking fairy tales in Davos about how our economy is under control," said Yevgeny Antipov, a 21-year-old student in Vladivostok, insisting that he was not afraid to be marching against the government for the first time.
"It is my duty to stand up for my rights," he said. "I want to live in a good place. I want my children to grow up in a free country, not a gulag."
Worryingly for the government, the rally was lead by the Communist party -- which has been wary of criticising Mr Putin in the past -- and a new grassroots movement called Tiger, which draws together a range of disaffected residents from Russia's far east. Tiger is the kind of organisation that the Kremlin particularly fears, a civil rights movement with no political allegiance.
In Moscow dozens of protestors were arrested, including Eduard Limonov, head of the banned National Bolshevik Party.
At least two senior officials in the Russian Far East had previouisly countermanded an order by Mr Putin to use force to disperse anti-government protests, a source close to the Kremlin said.
Angry car workers in Vladivostok and other cities on Russia's Pacific seaboard first rose up in anger last month after Mr Putin announced a rise of up to 80 per cent in tax on imported foreign cars.
The decision, aimed at protecting Russia's own decrepit and crisis-ridden domestic car industry, threatened economic disaster for the Russian far east, where at least 100,000 people are employed in the business of importing and revamping second hand cars from Japan and South Korea.
The protests, which began on Dec 14, rapidly took on a political hue and Mr Putin, who is intolerant of dissent, ordered the Kremlin's top officials in the far east to use force next time. But senior adminstrators refused to intervene and a week later the
government was forced to send a special detachment of riot police from Moscow to break up a second protest in Valdivostok.
Furious that he had again been disobeyed, Mr Putin directed Vladislav Surkov, his top ideologue, to sack the newly appointed head of internal affairs in Primorye, the region surrounding Vladivostok.
But the official, Maj Gen Andrei Nikolayev, flatly refused to leave his post. Sources say he threatened to expose corruption linked to the Kremln in the Russian far east if Mr Putin pressed ahead.
Such a gesture of defiance is almost unheard of in Russia. Gen Nikolayev was supposed to be the man entrusted by the Kremlin to keep regional officials under control.
But he quickly found a powerful champion in the form of President Dmitry Medvedev, who is said to have countermanded his dismissal. "The fight between Medvedev and Putin started over this issue and has been getting worse ever since," the source close to the Kremlin said.
The row in Russia's duumvirate threatens to undermine Mr Putin's carefully laid plan to remain Russia's most powerful man after he was forced by the constitution to step down as president last year.
Mr Putin changed jobs to become prime minister last May and shoehorned Mr Medvedev, a pliant loyalist and old friend, into his old job. For the first six months the new president seemed willing to act as the prime minister's junior.
But things have now begun to change. Allegedly goaded by his wife Svetlana, Mr Medvedev has started to assert himself and to criticise the government - though not Mr Putin by name - for its slow implementation of a $200 billion rescue package.
He is understood to have begun building up a small but significant independent power base. In what could be a major scalp for the president, it is rumoured in Moscow that Mr Surkov has defected to his side.
Relations between Mr Putin and Mr Medvedev have reportedly soured in recent weeks. Mr Putin is said to have been furious after receiving an report on the economy drawn up by the president's experts, viewing it as interference.
"The financial crisis has given Medvedev a whiff of opportunity to challenge Putin," a Western diplomat said. "Putin is arguably not capo di tutti capi any more."
Even though his approval rating remains high - 83 per cent in the most recent survey - Mr Putin is, like other world leaders, under pressure because of the financial crisis. So far he has put a brave face on his problems, lecturing world leaders at the World Economic Forum in Davos last week on how to solve their financial woes.
But he has made an unspoken bargain with his people. In return for creating an anti-democratic state, he has promised to deliver financial stability and economic growth. That pledge, which looked so secure when oil was selling at more than $100 a barrel, is looking increasingly tattered today.
The anger of ordinary Russians was on show in the streets of Vladivostok yesterday. Although only several hundred began the march, ordinary passers by applauded in encouragement as they passed and many joined them as they marched down the city's main street, chanting "Putin resign!". Some banners compared the prime minister to Hitler.
By the time the demonstrators reached the finishing point in a square dominated by a statue of Lenin, their number had swelled to nearly 2,000.
The biggest display of public disaffection with Mr Putin prompted a violent response in Moscow. Pro Kremlin youth wingers brutally beat some protestors, while others were detained, including Eduard Limonov, a prominent Kremlin critic and leader of the outlawed National Bolshevik Party.

czwartek, 5 lutego 2009

Marcinkiewicz tuż przed zmianą: Świadectwo katolika

ECH TEN KAŹMIRZ, ECH...
ten tekst nadesłał Kazimierz, mój przyjaciel roztomiły, i traf chciał, że jest tekstem też Kazimierza,tyle tylko że MARCINKIEWICZA! Kaziu serdeczne dzięki
Z TEKSTU KAZIA MARCINKIEWICZA PRZEBIJA OBŁUDA W KAŻDYM CALU
Opublikowała go Gazeta Wyborcza, Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
OTO ON:

Marcinkiewicz tuż przed zmianą: Świadectwo katolika
opr. dyz 2009-02-03, ostatnia aktualizacja 2009-02-03 12:38:58.0

Pomyślałem, że nie jestem teologiem ani profesorem, że jeżeli ktoś zaprasza takiego grzesznika, jak ja, tak zanurzonego w świecie do wypowiedzi publicznej na temat wyzwań i zagrożeń chrześcijanina we współczesnym świecie to znaczy, że chce usłyszeć coś płynącego ode mnie i dlatego postanowiłem, że raczej złożę świadectwo - mówił Kazimierz Marcinkiewicz w Tyńcu na Zjeździe Oblatów Benedyktyńskich 8 listopada 2008 r

Były premier swój wykład potraktował jako świadectwo chrześcijanina, ojca czwórki dzieci, byłego polityka, obecnie związanego ze światem finansów. Skupił się na trzech, jego zdaniem, największych zagrożeniach współczesnego świata: globalizacji, tabloizacji i relatywizacji. Oto pełny tekst wystąpienia, który znajduje się na stronie www.tyniec.benedyktyni.pl

Kazimierz Marcinkiewicz „Analiza aktualnej sytuacji chrześcijanina w świecie w kontekście wyzwań i zagrożeń”

Szanowny Panie Marszałku, Przewielebni Ojcowie, Szanowni Państwo rozpocznę od usprawiedliwienia, a później dopiero zastanowię się publicznie nad zagrożeniami i wyzwaniami, z jakimi w moim przekonaniu mamy do czynienia dziś w świecie. Zastanowię się także w jaki sposób można na nie odpowiadać. Najpierw chciałbym bardzo serdecznie podziękować za zaproszenie. Najchętniej przyjechałbym do Tyńca na dłużej i najchętniej przyjechałbym po to, by milczeć, a nie mówić, ale nie zawsze człowiekowi jest dane to, co chce, czasem trochę inaczej.

Tyniec znam przede wszystkim z opowieści mojego przyjaciela, duchowego nauczyciela, wspaniałego człowieka, dalej nie mogę mówić, bo wchodzi, "Szefa" - ks. Andrzejewskiego. Zawsze tak było, że jak on przyjeżdżał do Tyńca i wracał do nas do Gorzowa, to wracał inny. Nam się to bardzo podobało - wreszcie był taki święty. Później Tyniec poznałem już osobiście, bo przyjechałem dwa lata temu na krótko, ale była to dla mnie bardzo ważna obecność.

Zaproszenie dostałem osiem miesięcy temu, bardzo za nie dziękuję. To długi czas, żeby się zastanowić nad tym referatem, nad strasznie trudnym i ważnym tematem i za tę refleksję także bardzo dziękuję. Czytałem sporo wystąpień Ojca Świętego Jana Pawła II i Benedykta XVI, a właściwie kardynała Ratzingera. Trzy tygodnie przed rozpoczęciem Zjazdu siadłem do pisania referatu i po tygodniu zrezygnowałem z tego. Pomyślałem, że nie jestem teologiem ani profesorem, że jeżeli ktoś zaprasza takiego grzesznika, jak ja, tak zanurzonego w świecie do wypowiedzi publicznej na temat wyzwań i zagrożeń chrześcijanina we współczesnym świecie to znaczy, że chce usłyszeć coś płynącego ode mnie i dlatego postanowiłem, że raczej złożę świadectwo. Mam już dosyć długie osobiste doświadczenie. Mam prawie 49 lat, dobrą i wspaniała rodzinę, kochaną i bardzo kochającą żonę, czwórkę dzieci i wnuka. Dzieci są i małe i duże, dorosłe. Myślę, że poznałem świat - byłem na wszystkich kontynentach w wielu państwach, w wielu miastach. Byłem politykiem w czasie przeszłym. Straszne i wspaniałe doświadczenie, ale straszne też, zwłaszcza w Polsce. Wyjechałem do Londynu i przez półtora roku żyłem tam.

Teraz mieszkam w Warszawie, Londynie i Gorzowie. W Gorzowie mam cały czas dom. Od piętnastu lat pracuję w świecie, a dom mam w Gorzowie, i żonę mam w Gorzowie, i rodzinę mam w Gorzowie. To nie jest łatwe życie, ale jest możliwe. Żona uznała, że dla naszego wspólnego dobra i dla rodziny będzie lepiej, jeśli ona stworzy ognisko domowe - miejsce, do którego każdy z nas, z dużej rodziny będzie mógł wrócić, przyjść ogrzać się przy nim. Nawet, gdy byłem przez 9 miesięcy premierem żona nie była ze mną ciałem, była duchem. Przyjeżdżała do mnie, ja jeździłem do domu, ale poświęciłem się wtedy pracy. Zostałem pracoholikiem i tak już zostało. Spałem trzy, cztery godziny, pracowałem dwadzieścia.

Odebrałem katolickie wychowanie w domu i poza domem - przede wszystkim w duszpasterstwie

akademickim w Gorzowie prowadzonym przez ks. Andrzejewskiego, ale także we Wrocławiu, gdzie przez pięć lat studiowałem. Myślę, że o zagrożeniach chrześcijanina, które dotykają mnie, moją rodzinę, moich przyjaciół i znajomych mogę chyba opowiedzieć. Zagrożenia to nie tylko to, co nas boli i doskwiera, ale są one również szansą. Kiedy przyjrzymy się historii chrześcijaństwa zobaczymy, że zawsze zagrożenia były do siebie podobne.

Czas upływał, wieki upływały, a zagrożenia w gruncie rzeczy były te same, prawie takie same. One wynikają nie z człowieka, bo człowiek jest dobry, ale ze zła, które człowiek czyni. Nie wynikają z instytucji, które są złe tylko ze zła, które przez nie jest czynione. Weźmy przykład fizycznej miłości. Fizyczna miłość może być i jest czymś wspaniałym - daje szczęście i daje życie. Ale jednocześnie może być czymś przerażająco okropnym - zagrożeniem, gwałtem, zbrodnią. Jestem przekonany, że w ten sposób można spojrzeć na wszystkie zagrożenia i wyzwania przed którymi stoi dziś każdy człowiek, w tym chrześcijanin, w świecie.

Zagrożeń jest ogrom. Ja postarałem się wybrać z nich trzy, w moim przekonaniu dziś najmodniejsze, nie najtrudniejsze tylko najmodniejsze. Próbowałem je opisać językiem dzisiejszego świata, są to: globalizacja, tabloizacja i relatywizacja. Jeśli opisalibyśmy dobrze te trzy słowa, moglibyśmy dojść do przekonania, że dwieście lat temu i pięćset lat temu były bardzo podobne. Będę się starał oczywiście przejaskrawić niektóre opisy, tylko po to, żeby ocena mogła prowadzić do lepszych wniosków. Świat nie jest czarno-biały. Będę starał się opisywać go w kolorach biało-czarnych choć jest kolorowy, po to, by wyraźniej zaznaczyć ewentualną drogę wyjścia. To są moje trzy najgroźniejsze wyzwania.

Zagrożenie pierwsze: globalizacja

Globalizacja, według mnie, to krótko mówiąc zrównywanie. Wszystko jest takie samo, wszyscy są tacy sami. To samo szczęście, ta sama radość. Jeden świat, jeden człowiek, każdy taki sam. Tabloizacja czyli spłycanie - wszystko jest powierzchowne tylko szybko, tylko krótko, tylko na chwilę. Zawsze bez pamięci, bo jutro będzie coś nowego, zawsze bez głębi, właściwie bez sensu. Relatywizacja czyli wszystko jest względne. Wszystko zależy od punktu

widzenia, od punktu siedzenia. Nie ma wartości, ale są. Nie ma zasad, ale są. Jak kto chce. Jest demokracja czyli rządy większości - wszystkim właściwie wszystko wolno.

Postaram się pokazać przykłady tych zagrożeń, a potem dwie drogi przeciwdziałania, reakcji na te wyzwania: wewnętrzną i zewnętrzną. Muszę budować siebie, swoją siłę wewnętrzną, swój charakter, moją wiarę, nadzieję, miłość, moje sumienie. Muszę być człowiekiem sumienia. I odpowiedź zewnętrzna - muszę zmieniać świat. Muszę reagować na zło.

Muszę świadczyć o dobru.

Wracam do globalizacji, do zrównywania. Oczywiście ma ona swoje zalety, wielkie zalety, bo to jest także zrównywanie do demokracji, do wolności, do bardziej dostatniego życia. Możemy zobaczyć w Europie, prosty fakt, że demokracja, wolność i dobrobyt się rozszerzają sprawia, że odchodzą wojny, że poszerza się miejsce życia człowieka bez najpoważniejszych zagrożeń. Mamy postępującą globalizację nawet do tego stopnia, że obecnie od dwóch miesięcy Chińczycy wiedzą, że muszą współpracować z Amerykanami, bo jest kryzys finansów świata
Chińczycy zobaczyli, że fakt, że mają swój sposób na życie nie wystarcza, bo kryzys globalny dotyka także ich. Dotyka wszystkich - naczynia połączone. Coś się dzieje w jednym zakątku świata i odbija się na tym co dzieje się w zupełnie innym miejscu. Świat stał się globalny. Szybkość informacji, szybkość przemieszczania się jest zupełnie nieprawdopodobna: ja w tym tygodniu byłem w Londynie, Budapeszcie, Warszawie, Krakowie, znów będę w Londynie i żyję.

A szybkość informacji? To już jest informacja w każdym momencie dostępna na terenie całego świata, możliwa do odebrania przy pomocy internetu czy telewizji, przy pomocy dzisiejszych środków przekazu. To powoduje, że wszyscy wszystko wiedzą, albo mogą wszystko wiedzieć, co powoduje, że wszyscy wszędzie mogą być, może nie w każdej chwili, ale coraz szybciej. To powoduje, że wszyscy wszystko, prawie wszystko mogą mieć. Jak mogą mieć, to chcą mieć i przez to - coraz bardziej mieć a coraz mniej być. W Polsce to jest śmieszne, bo wszyscy wszystko wiedzą też dlatego, że wszyscy wszystkich nagrywają i potem podają do publicznej wiadomości. "Rok 1984" Georga Orwella dwadzieścia lat później stał się rzeczywistością. Zresztą nie tylko w Polsce, w Londynie mamy kamery na każdej ulicy. Wszyscy wszystkich podglądają, wszyscy wszystko wiedzą.

Globalizacja spowodowała dla nas Polaków na przykład to, że Polacy są wszędzie.

Przepraszam, ale jestem człowiekiem rozpoznawalnym. Jakiś czas swojego życia spędziłem przed kamerami telewizyjnymi i aparatami fotograficznymi i dzięki temu, albo przez to Polacy mnie rozpoznają. Gdziekolwiek jestem na świecie widzę, że są Polacy, bo się kłaniają mówią mi "dzień dobry". Globalizacja spowodowała, że Polacy opuszczają kraj z różnych powodów i wyjeżdżają w świat, to jest jej objaw. To ma swoje pozytywne strony. Ci ludzie poznają świat, wspaniale świadczą o Polsce. Pamiętam, byłem w szkole w Londynie, kiedy nauczyciel dowiedział się, że jestem z Polski powiedział: "Opowiem wam jaka jest różnica pomiędzy edukacja polską a angielską. Różnica jest taka, że kiedyś, jak Anglikowi wysiadała żarówka, to wzywał pogotowie energetyczne. Przyjeżdżał elektryk i wymieniał mu żarówkę. A teraz już tak nie robi, tylko puka do sąsiada Polaka i Polak wszystko potrafi".

Ale młodzi ludzie wyjeżdżają i żyją bez rodziny - bez żony, bez męża choć razem.

Żyją bez dzieci, ślubu, bez Kościoła. Znajdują inną wolność, uciekają. Globalny świat im na to pozwolił, globalizacja im na to pozwoliła, tak im jest wygodniej. W Polsce tak skonstruowaliśmy naszą cywilizację, kulturę i charakter, że dziewczyna, jak kończy 18, 20 lat czy studia nie zamieszkuje z chłopakiem tylko żyje w swójej rodzinie. Wiem, że nie zawsze, mam to w swojej rodzinie, nawet tej najbliższej, ale jednak taka kultura ciągle jeszcze w Polsce jest.

Oni z tej kultury chcą uciec. Może się nawet nie kochają, ale wygodniej, taniej i łatwiej jest im żyć razem. Straszne - bez wartości, bez zasad, bez sensu. Łamią swoje sumienia. Stają się wyobcowani. I w ten sposób zmienią też naszą kulturę, zmieniają Polskę.

Internet to dziś symbol - symbol globalizacji. Internet powoduje, że możemy być w każdym miejscu świata w każdej chwili. Jak chcę pojechać gdziekolwiek sprawdzam pogodę. Nie tylko prognozę, ale "wchodzę w dane miasto". Są kamery, które pokazują czy jest tam słońce czy deszcz, mogę to zobaczyć nie tylko przeczytać - wszystko, wszędzie. Nasze pokolenie wyrzuciło stoły z domu, wprowadziliśmy tak zwane ławy, wersalki i telewizor. Telewizor stał się
ważnym domownikiem, członkiem rodziny. Przestaliśmy czytać książki, zaczęliśmy oglądać programy. Były tylko trzy, kompletnie byle jakie, ale oglądaliśmy na zabój. Dziś przywróciliśmy stoły. Telewizor może nawet poszedł trochę w kąt, zwłaszcza w młodym pokoleniu, ale na naczelnym miejscu stanął komputer z grami, z internetem. Komputer zastąpił młodemu człowiekowi wszystko. Jest bardzo pozytywny. Trudno sobie wyobrazić dobrą pracę bez komputera, zdobywanie wiedzy bez komputera. Dzięki internetowi młody człowiek - zapaleniec w zapadłej wiosce, bez nauczycieli może nauczyć się wszystkiego, ale może zaszczepić w sobie komputer, który zastąpi mu wszystko, dosłownie wszystko - czas, rozrywkę, książkę, pracę.

Będzie tylko komputer. Komputer zaspokoi młodego człowieka w 100 %, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Stanie się jego wnętrzem, stanie się jego sumieniem, mózgiem, sercem. Przez komputer dzieje się wszystko: rozmowy na gadu gadu, pogaduchy, znajomości, seks, śluby - wszystko. Tylko przez komputer - drugie ja, całe ja. Ja i komputer z internetem. Globalizacja to kształtowanie człowieka. To jest tworzenie modelu. Moda - wszyscy tak samo. Pojedźmy do Krakowa, Londynu, Paryża, Nowego Yorku dziewczyny wszędzie są ubrane tak samo. Może jest parę typów, inaczej dla blondynek, inaczej dla brunetek, w porządku, ale tak naprawdę jeden model. Jeden model człowieka, muzyki, kultury. Przesadzam, parę modeli, ale modeli. Wszyscy powinni być tacy sami, podobni. Czy to nam przeszkadza, że chodzimy w tych samych garniturach? Nie. Czy, że podobnie się ubieramy? Nie. Ja się na przykład nie czeszę. Nikomu to nie przeszkadza, zwłaszcza mnie. Ale gorzej, bo kształtowanie człowieka oznacza kształtowanie tych samych dążeń, pragnień, wydobywanie ich pokładów właściwie wszędzie. To niesie ze sobą globalizacja.

Zagrożenie drugie: tabloizacja

A tabloizacja? Jest oczywiście elementem globalizacji, ale nie tylko, to jest spłycanie.

Informacja w tv24, obojętnie jakiej, w tabloidzie, gazecie codziennej obojętne jakiej. "The Sun" w Londynie ponad 3 miliony nakładu od lat, w Polsce "Fakt" 500 tysięcy. Informacja nie musi być prawdziwa, musi być szybka i szokująca. Nawet bez sensu. Spotykam się z moim przyjacielem Radkiem Sikorskim. Jesteśmy ludźmi zajętymi, mamy 40 minut na rozmowę. Spotykamy się w restauracji w salce, żeby nam zdjęć nie zrobili, w miejscu troszkę zamkniętym. Po nas salkę ma wynajętą polityk PISu też z pierwszych stron gazet podobnie, jak Radek Sikorski, bo ja już nie jestem z żadnej strony gazet (mam nadzieję). Czeka na nas, aż skończymy, zapłacimy i wyjdziemy. Wychodzimy i najnormalniej w świecie witamy się z nim. Paparazzi robi prze okno zdjęcia i dwa czy trzy dni później ukazują się w gazecie. Dziennikarz do mnie dzwoni, mówię mu, jak było. Mówię mu: "człowieku zadzwoń do tej restauracji to się dowiesz, jaka była rezerwacja". W gazecie ukazują się zdjęcia te same, ale informacja zupełnie inna

"Spotkanie POPISu" i szok. Musi być news - krótki, już jutro nikt o nim nie pamięta. On nie jest ważny, dziś musi być - szybko, krótko, na chwilę, szokująco. Nie ma analizy, pogłębienia, wniosków, wagi i powagi. Nawet tygodniki, które zawsze na świecie do dziś dają pogłębioną analizę, są w nich teksty, które mają dziesięć stron maszynopisu, w naszych tygodnikach nie ma takich tekstów. One też się stabloizowały, są tylko "newsowe". Informacje w nich są bez sensu, bez znaczenia.

Tabloizacja to także lansowanie poprawności politycznej. Wszyscy są znów tacy sami, to lansowanie takich zachowań, które nie wynikają z zasad i wartości, ale z wyimaginowanej poprawności. To jest również lansowanie tematyki, myślenia, co jest jeszcze groźniejsze. W Polsce to jeszcze nie jest takie groźne, ale w Wielkiej Brytanii to już jest dramat. Pism tabloidalnych jest ogrom, są rozdawane w metrze rano, popołudniu, wieczorem. Wszędzie każdy może je dostać. Tam o polityce ani o ważnych sprawach nie ma nawet pół strony. Tam jest o pop kulturze. Lansuje się nowych idoli - Britney Spears i Paris Hilton. Dwie podstawowe gwiazdki w Londynie, ale one są znane na świecie, nie są londonerkami. W Polsce też jest Doda i ktoś tam, nie ważne nawet kto bo gwiazdki się zmieniają ale zasada pozostaje.

Dokładnie to samo dotyczy seriali. One są w telewizji i w tabloidach. To się wszystko na siebie nakłada i razem tworzy. Po co? Długo się zastanawiałem po co to jest. Myślę, że gdybym nie był w Londynie to nie zrozumiałbym tego. Jak wygląda rozmowa? Nie jaką masz rodzinę, tylko jaki serial oglądasz. Czyli w jakiej rodzinie telewizyjnej żyjesz. Nie twoja rodzina jest ważna, nie opowiadaj o tym, to nikogo nie obchodzi. To jest niebezpiecznie, to jest niepoprawne politycznie, bo może jesteś rozwodnikiem, masz dziesiątą żonę, nie masz dzieci, jesteś nieszczęśliwy. Opowiadaj o rodzinie serialowej, telewizyjnej - to jest twoje prawdziwe życie.

Nie jaka jest twoja wiara, co jest dla ciebie ważne, jak żyć, tylko co ostatnio robiła Doda.

To się zaczęło dawno. Pierwszy serial - doskonale go pamiętam - "Niewolnica Izaura". Nie oglądałem, ale pamiętam, że moja teściowa, święta kobieta, chodząca codziennie do kościoła, prosiła zięcia, który pod drzwiami na Simpsonie czekał, grzał silnik. Jak tylko się skończyło, siadała za niego na motocykl, on ją pędem wiózł pod kościół i w ostatnie chwili zdążała na modlitwy. To się wtedy zaczynało, a teraz ogarnęło cały świat, nas wszystkich. Tabloizacja naprawdę zmienia nas, świat, nasze wartości, stosunki międzyludzkie. Zmienia naszą komunikację, spłyciliśmy ją, odeszliśmy od rozmowy, zabrnęliśmy w wirtualny świat. Stąd kamera, paparazzi są wszędzie, bo muszą dostarczyć codziennie tę papkę, o której na lunchu, przy obiedzie, przy kanapce, przy kawie czy wieczorem będziemy rozmawiać. Musi nam to dostarczyć, my tego potrzebujemy, my tego żądamy. To nie jest tak, że jakiś ideolog to wymyślił i wprowadził w życie i nam to narzuca, a my się bronimy. Nie. Tabloid jest produkowany w ten sposób, że codziennie są robione badania, co czytelnicy chcą czytać. Czytelnicy domagają się papki. Co więcej tabloid ma przepis i używa odpowiedniej liczby słów po to, żeby mógł dotrzeć do każdego, każdy mógł go zrozumieć. Robert Kubica wspaniały, młody, skromny, polski sportowiec, opowiadał mi, że żyje z firankami zasłoniętymi cały czas. Paparazzi od lat śledzą go tylko po to, żeby zrobić zdjęcie, jak on pije piwo albo wino, bo jest kierowcą, to musi być z alkoholem. Nie ma życia intymnego, osobistego życia nie ma. W tabloizacji mamy trzy razy Z: zaszokować, zobaczyć nie przeczytać tylko zobaczyć i zapomnieć. Jutro będzie nowa papka. Papka nie babka, bo babki są te same cały czas.

Zagrożenie trzecie: relatywizacja

Relatywizacja to oczywiste i to było też zawsze. Jeśli rodzina to nie mąż i żona tylko partner i partnerka. Dziś to już jest powszechne. Jeśli cel w życiu, dążenie, to oczywiście praca, pieniądze, łatwe życie, nie rodzina i dzieci. Dzieci? Jasne, że tak, ale niewiele i później. Co to znaczy później? To nigdy. Wiem, że przesadzam. Jeśli chcesz wierzyć w Boga, nie ma sprawy, możesz wierzyć, absolutnie masz do tego prawo, ale tylko prywatnie. To jest twoje prywatne
prawo, bez pokazywania tego na zewnętrz. Krzyż w Sejmie cały czas kłuje w oczy. Religia w szkole miała przynieść wojny religijne w Polsce. Nikt o żadnej wojnie nie słyszał. Mam ten honor, że broniłem przed Trybunałem Konstytucyjnym w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej w 1993 roku nauczania religii w polskich szkołach. Byłem wtedy wiceministrem Edukacji Narodowej. Mam to szczęście i zapamiętam to do końca swoich dni.

Jeśli chcesz wierzyć w Boga możesz, masz do tego prawo, ale najlepiej każdy w swojego.

To jest zmiana, bo kiedyś było "Boga nie ma" nie tylko w naszym świecie postkomunistycznym, ale też na zachodzie. Dziś jest bóg, a nawet jest ich wielu. Każdy ma swojego boga i ma prawo do swojego boga. To jest dopiero relatywizm. To jest niebezpieczne, bo i my kreujemy swoich bogów.

Następny przejaw to kosmopolityczna tolerancja, to też ma swoje zalety, bo tolerancja ma zalety. Zauważyłem to w Londynie. Tam nie jest ważne, jak ktoś chodzi ubrany. Człowiek wchodzi do metra i widzi, że jedna dziewczyna ma kozaki a druga siedzi obok niej w japonkach. Nikt na nikogo nie patrzy, to nie ma znaczenia, jak ktoś jest ubrany. Każdy może być ubrany jak chce, dowolnie. Wszyscy patrzą w buty, stąd wiem o tych japonkach i kozakach. To jest najbezpieczniejsze nie patrzyć sobie w oczy, lepiej czytać książkę albo patrzeć w buty. Tam jest tolerancja, nikt nikomu nie zawadza. Nikt nie zobaczy, że stoi kobieta w ciąży albo starsza osoba, nikt nie ustąpi jej miejsca, bo jej nie widzi. To jest tolerancja - ucieczka od drugiego człowieka, od różności, od tolerowania różności. Tolerancja polega na tolerowaniu różnic, nie zła, tu nie, ma nie być różnic, mam ich nie dostrzegać. Symbolem tego może być przykład dziewczyny muzułmanki siedzącej w metrze w czarczafie, widać jej tylko oczy. Zwróciła moją uwagę, bo ja się patrzę nie tylko w buty, nie jestem w stanie nie patrzeć się. Wyjmuje z torby gazetę i czyta, jak większość ludzi w metrze. Patrzę co czyta - Cosmopolitan takie pismo dla kobiet. Ubrana jest jak należy. To wszystko spowodowało, że mamy mniej wielkiego zła, zwłaszcza w cywilizacji, w kulturze globalizacji, tabloizacji i relatywizacji, czyli mniej zabójstw, gwałtów, zbrodni. Mniej wojen, na pewno. Pewnie mamy trochę więcej takiego mniejszego zła: rozwodów, cudzołóstwa, kłamstwa, głupoty. Pewnie przez to mamy też trochę mniej dobra. Na temat tego, co to jest dobro można by wygłosić osobny referat, co to jest szczęście, radość w tym dzisiejszym globalnym świecie.

Jak odpowiedzieć na te wyzwania i zagrożenia? Droga wewnętrznej zmiany jest oczywista i podstawowa, bo bez niej nie ma drugiej zmiany. Nie ma zamiany zewnętrznej bez wewnętrznej. Człowiek jest w stanie żyć dobrze wszędzie i w każdych warunkach. My w PRLu byliśmy zniewoleni zewnętrznie tak, ale wewnętrznie pewnie byliśmy bardziej wolni niż dziś.

Człowiek może być silny, wolny, prawdziwy w każdych warunkach - w więzieniu, obozie, w biedzie, głodzie - wszędzie. Ma możliwość mieć nadzieję, kochać, osiągać dobro, prawdę i piękno Ma możliwość prawdziwego życia. Musi budować sumienie zawsze i wszędzie: w rodzinie, w pracy, w rozrywce, odpoczynku. "Co to znaczy: "czuwam"? To znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia. Że tego sumienia nie zagłuszam i nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawiać, przezwyciężając je w sobie. To taka bardzo podstawowa sprawa, której nigdy nie można pomniejszać, zepchnąć na dalszy plan. Nie. Nie! Ona jest wszędzie i zawsze pierwszoplanowa. Jest zaś tym ważniejsza, im więcej okoliczności zdaje się sprzyjać temu, abyśmy tolerowali zło, abyśmy się łatwo z niego rozgrzeszali. Zwłaszcza, jeżeli tak postępują inni. Moi drodzy przyjaciele! Do was, do was należy położyć zdecydowaną zaporę demoralizacji - zaporę tym wadom społecznym, których ja tu nie będę nazywał po imieniu, ale o których wy sami doskonale wiecie. Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. ( )

Chrystus powiedział podczas modlitwy w Ogrójcu apostołom: "Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie".

Czuwam - to znaczy dalej: dostrzegam drugiego. Nie zamykam się w sobie, w ciasnym podwórku własnych interesów czy też nawet własnych osądów. Czuwam - to znaczy: miłość bliźniego - to znaczy: podstawowa międzyludzka solidarność". Mówił do nas te słowa Jan Paweł II w 1983 roku na Jasnej Górze. To było spotkanie z młodzieżą. Kościół dał nam wszystkie możliwe środki i daje je codziennie, byśmy mogli kształtować nasze sumienia. To nie jest proste, ale jest możliwe. Tyniec jest także takim środkiem.

Droga zewnętrznej zmiany - muszę zmieniać świat. Człowiek zawsze chciał zmian i zawsze zmieniał. Zmieniać świat to znaczy wojować, walczyć, nawet zabijać, żeby świat był lepszy. Potem, jak już nie wojna to przemiany polityczne, demokracja, rządy większości, namawianie do swego programu działania. Ale zmieniać świat to przede wszystkim świadectwo. Reagować na zło czynione przez człowieka, przez instytucje, to znaczy świadczyć przez wewnętrzną siłę. To świadczyć tak, jak mój ojciec, który dziś jeszcze żyje, ale prawie nie ma z nim kontaktu. Jak wstawaliśmy w trójkę z braćmi - w tym samym wieku chłopaki - jeden brat dwa lata starszy ode mnie drugi dwa lata młodszy, to rano zawsze widzieliśmy ojca modlącego się przy łóżku, klęczącego na kolanach. Tego nikt mi nie zabierze. Teraz pierwszego listopada byłem w Gorzowie, jak zwykle na cmentarzach. Tym razem tylko najstarszy syn z nami

poszedł. Żona, ja i najstarszy syn, prawie w trzy godziny obeszliśmy - modliliśmy się, zapaliliśmy świeczki, przypominaliśmy sobie ważnych dla nas ludzi. Młodsze dzieci powiedziały, że pójdą popołudniu, bo tak będzie lepiej. W czasie obiadu wygłosiłem krótkie kazanie. Przyszli z cmentarza, też byli prawie dwie godziny. Powiedzieli: "Tato, przepraszamy. Masz rację to nie jest to samo. Zrobiliśmy bez sensu. Zawsze powinniśmy chodzić razem." Nie skrzyczałem ich, powiedziałem tylko, że błądzą. Nie wierzyli mi dopóki sami nie poszli. Świadectwo zmienia

świat, człowiek zmienia świat. Zmienia świat siła, która jest w człowieku. Ona może być zła, może być dobra. Może zmieniać dobrze, albo źle.

Na koniec wybrałem najtrudniejszą rzecz, aż się jej boję. Chcę powiedzieć, że jeszcze jednym zagrożeniem jest rozbicie i rozbijanie Kościoła. Jest ono obecne w świecie bardzo mocno, ale jest coraz bardziej obecne także w Polsce. Dopóki był nasz papież, może nawet rozbijanie było, ale nie dostrzegaliśmy tego. Może nawet nie reagowaliśmy na to, bo zawsze mieliśmy autorytet, do którego mogliśmy się odwołać. Dziś, gdy naszego polskiego papieża zabrakło także w Polsce mamy rozbicie Kościoła. Papież Benedykt XVI powiedział, że wewnętrzny rozłam Kościoła jest jednym z najpilniejszych problemów naszych czasów, że jeszcze niewystarczająco uświadomiliśmy go sobie. Jesteśmy zajęci ekumenizmem i zapominamy przy tym, że Kościół podzielił się w swoim wnętrzu, co dosięgło rodziny i parafii.

"Chciałbym opowiedzieć krótką historię. Kardynał Bernardini - abp. Chicago na krótko przed swoją śmiercią, wyraźnie już osłabiony przez chorobę, silnie przeżywał tę sama sytuacje w Ameryce i zainicjował wówczas projekt "common ground" - wspólny fundament. I dalej ojciec święty Benedykt XVI mówi - tym wspólnym fundamentem jest wyznanie wiary Kościoła. To, co ponad to wyznanie dodajemy jest naszym wymysłem i nie może być wskutek

tego ogniwem łączącym nas wszystkich. To, co wykracza poza wspólne wyznanie Kościoła przynależy do przestrzeni wolności, którą trzeba się też na różny sposób nauczyć przyjmować.

Właściwym wspólnym fundamentem, jedynym, który może nas prowadzić, a który nie pochodzi od nas samych, który nie jest wynaleziony przez jakiekolwiek gremium lub kogoś innego lecz pochodzącym ze źródła jest sama wiara katolicka". Specjalnie znalazłem te słowa, żeby nie mówić tak trudnych słów, tak dramatycznych i ciężkich tylko z własnego przekonania, że tak jest, żeby odwołać się do najwyższego autorytetu czyli do głowy Kościoła. Ale skoro jest tak źle, jest tak wiele zagrożeń, tyle zła, trudu, beznadziejności, skoro świat jest tak okropnie trudny, beznadziejnie trudny i zły, człowiek tak słaby i grzeszny, jak ja, to czy mamy jakąś szansę? Mamy i wiemy o tym dobrze. Pewnie nie ja o tym powinienem mówić, ale mówię. Człowieku! ufaj codziennie i co chwilę, co sekundę,

bo jest Bóg. A Bóg tak umiłował świat, że syna swego Jednorodzonego dał, aby świat zbawić (por. J 3,16). Nie jesteśmy sami. Bóg jest z nami. Kościół jest z nami. Damy radę oprzeć się wszystkim wyzwaniom dzisiejszego świata. Tym wyzwaniom przeze mnie opisanym i tym pominiętym. Tak zmieniać świat, czynić sobie ziemię poddaną. Damy radę, bo po to, między innymi, jesteśmy tutaj w Tyńcu.

Kazimierz Marcinkiewicz