środa, 7 października 2009

RZĄDOWE SPRAWY KADROWE albo na marginesie afery hazardowej.

Niniejszy Post i ten wcześniejszy traktują o najbliższych współpracownikach premiera Tuska. Czy do nich sięgnie po rekonstrukcji rządu wywołanej aferą hazardową? Przekonamy się już wkrótce. Ale póki co wszystko wskazuje na to, że nadal pełnić będą role "CIENI".

POLITYKA
Anna Dąbrowska
16 września 2009
Oczy i uszy

Co się dzieje od znaczącego politycznego zdarzenia do momentu, kiedy głos w tej sprawie zabiera premier? Słucha zaufanych doradców. Ich pozycja w gabinecie premiera jest różna. I zmienna.
Codziennie do gabinetu premiera schodzi się towarzystwo, nazywane w kancelarii przy Alejach Ujazdowskich okrągłostołowym: Sławomir Nowak, Tomasz Arabski, Igor Ostachowicz, Paweł Graś i Rafał Grupiński. Nie ma znaczenia, co mają napisane na kancelaryjnych wizytówkach. To oni są najściślejszym sztabem.
Zdjęcie za "Polityką... Na zdjęciu (montaż fot.) od lewej: Sławomir Nowak, Tomasz Arabski, Igor Ostachowicz, Paweł Graś, Rafał Grupiński.
Rozmawiają codziennie kilka godzin. Grupa kolegów, nazywanych dworem Tuska za czasów, kiedy Platforma pozostawała w opozycji, a oni godzinami debatowali w słynnym pokoju 109 przy ul. Wiejskiej, popijając dobre wino. Dziś ekipa doradców zgodnie naradza się przy okrągłym stoliku, ale wiadomo, że toczy się też między nimi rywalizacja o uznanie premiera.
Do konkurencji nie staje, bo nie musi, Grzegorz Schetyna. Tuskowi imponuje to, jak dobrze radzi sobie z biurokratycznym molochem MSWiA. To z nim najczęściej zamyka się w swoim gabinecie, co bywa przedmiotem zazdrości. Drugą osobą, której premier słucha z uwagą, jest Michał Boni. To superdoradca, który ze swoim zespołem kreśli długofalowe strategie, ma też pokazywać wrażliwe społecznie oblicze premiera. Ale Boni to niejako artysta, do jednostki sił natychmiastowego reagowania nie należy.
Szczególną pozycję obserwatora z zewnątrz ma zaufany od lat człowiek Platformy, specjalista od politycznego marketingu, Maciej Grabowski. Tusk lubi go i ceni jego recenzje, również na temat poczynań swych współpracowników.
Sytuacja w bliskim otoczeniu premiera przez dwa lata dynamicznie się zmieniała. Na początku numerem jeden był Tomasz Arabski, szef kancelarii, rocznik 1968, absolwent Politechniki Gdańskiej. To on ma fizycznie najbliżej do gabinetu premiera. – Rozkład naszych pokoi nie ma tu najmniejszego znaczenia – irytuje się Sławomir Nowak, 35-letni szef gabinetu politycznego premiera, politolog, który w wieku 20 lat założył własną agencję reklamową. Arabski z kolei robił karierę dziennikarską. Obaj grają z premierem w piłkę, ale teraz to Nowak ma wyższe notowania.
I Nowak, i Arabski dobrze zdają sobie sprawę, że są jedynie „ludźmi premiera”. Tusk uważa Nowaka za swoje polityczne dziecko, dymisja oznaczałaby koniec jego kariery, bo w Platformie, przez swój arogancki styl bycia, jest raczej mało lubiany. Arabski, który nie jest nawet posłem, też wypadłby z polityki. Arabskiemu, w przeciwieństwie do szefa gabinetu politycznego, zawsze było bliżej do gdańskich konserwatystów niż do liberałów. To on – zaangażowany działacz katolicki – namówił premiera, by przed wyborami prezydenckimi wziął ślub kościelny. Arabski nie był politykiem. Nowak już jako nastolatek zapisał się do młodzieżówki KLD. Potem trwał przy Tusku. – Kiedy powstawała Platforma, Nowak zrobił dla premiera coś bardzo ważnego. Wyprowadził z UW młodzieżówkę i dlatego wiele rzeczy jest mu dziś wybaczanych – mówi bliski współpracownik premiera.
Tusk zaufał medialnemu doświadczeniu Arabskiego, ale w otoczeniu premiera traktowano go nieufnie. Również Arabowi – jak nazywają go współpracownicy – trudno było się odnaleźć w biurokratycznej machinie, a do mediów zbyt często wyciekały informacje o tym, że w kancelarii panuje bałagan i giną ważne dokumenty. – Do dziś nie wiadomo, kto zgubił pismo od szefa NSZZ Solidarność Janusza Śniadka. Gdy ogłosił w telewizji, że wysłał premierowi list i od kilku tygodni czeka na odpowiedź, Tusk się wściekł, ale nie znalazł się winny – mówi współpracownik premiera.
Dziś Sławomir Nowak, pytany o podział obowiązków przy Alejach Ujazdowskich, odpowiada, nieco umniejszając pozycję szefa kancelarii: – Pan Arabski jest odpowiedzialny za sprawny obieg dokumentów, funkcjonowanie kancelarii, sprawy związane z finalnym podpisaniem przez premiera powoływania czy odwoływania różnych osób w administracji.
Ale tak naprawdę wszystkie sprawy formalne wziął na siebie zastępca Arabskiego – Adam Leszkiewicz. A jego szef jest bardziej doradcą medialnym. Ze zmiennym powodzeniem.
To Arabski autoryzował wywiad premiera w hiszpańskim dzienniku „El Mundo”, w którym Tusk wyjazd do Ameryki Południowej nazwał podróżą życia. Opozycja zaraz mu to wyciągnęła, do tego przez media przetoczyły się zdjęcia premiera w peruwiańskiej czapeczce, a Arabski do dziś pluje sobie w brodę, że zaakceptował tę niefortunność.
Kto na kryzys?
To nie była jedyna wpadka, bo ministrowie z kancelarii, wbrew opinii o supersocjotechnice tego rządu, dość słabo radzą sobie z sytuacjami kryzysowymi. Nikt nie dopilnował, aby premier w czasie ważnych głosowań w Sejmie czy dniu rozruchów podczas eksmisji kupców z warszawskich KDT odpuścił sobie bieganie za piłką po murawie.
Zabrakło też szybkiej reakcji, gdy premier Donald Tusk przyznał w wywiadzie, że w młodości palił marihuanę. Zanim doczekaliśmy się komentarza premiera, politycy PiS cały dzień krzyczeli, że Tusk nie powinien chwalić się zażywaniem narkotyków. Ta sprawa wypłynęła w niedzielę. Tusk weekendy spędza w Trójmieście. Jego przyboczni doradcy nie mają w zwyczaju ratować go w takich sytuacjach. Czekają, aż sam przemówi.
Ale premier ląduje w Warszawie dopiero około południa w poniedziałek. O godz. 14 zbierają się w jego gabinecie i radzą. Tusk wysłuchuje wszystkich opinii i decyduje sam. Gdy sprawa jest większego kalibru, narada trwa dłużej, ale w końcu Tusk wyprasza towarzystwo, bo we wtorek jest posiedzenie rządu.
Musi przejrzeć setki stron. Jego okrągłostołowi doradcy na ogół nie dbają, by zamiast czytać 200 stron o danej sprawie, dostał jej streszczenie w dwóch akapitach. – O takie rzeczy powinien dbać szef gabinetu politycznego, ale premier go z tego nie rozlicza. Cała piątka jest od wszystkiego i nie mają jasno sprecyzowanych zadań – mówi nasz informator z kancelarii.
Poza tym Tusk osobiście musi dopilnować, by na posiedzeniu rządu nie stawały sprawy, które nie powinny dotrzeć do tak wysokiego szczebla. Minister Cezary Grabarczyk chciał np., by Rada Ministrów rozstrzygnęła, czy straż pożarna ma płacić za przejazd autostradą, gdy wraca z akcji gaśniczej. – Premier się wściekł i kazał dogadać się Grabarczykowi i Schetynie poza salą gremialną – opowiada osoba z rządowego otoczenia.
Po potknięciach Arabskiego wszystkie wywiady premiera przechodzą przez ręce Igora Ostachowicza, szefa departamentu komunikacji, któremu podlega Centrum Informacyjne Rządu. Skończył stosunki międzynarodowe. Doradzał Grażynie Gęsickiej, minister rozwoju regionalnego w poprzednim rządzie. Teraz jest wysoko ocenianym współpracownikiem premiera. Ma największe szanse, by razem z Donaldem Tuskiem przeprowadzić się do Wielkiego Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. – Prezydent Tusk na pewno będzie zabiegał o to, by jego formalnymi doradcami byli Jan Krzysztof Bielecki (dziś prezes Pekao SA – red.) i Krzysztof Kilian (wiceprezes Polkomtela – red.), a oni raczej nie będą chcieli współpracować z ludźmi takimi jak Nowak – mówi nasz informator. Ostachowicza w mediach nie widać, dziennikarze go nie znają, ale on ich zna.
Ostatnia instancja
Ostachowicz, choć nie biega z Tuskiem po murawie, ma u niego bardzo dobre notowania. Zwłaszcza za pomoc w telewizyjnych debatach z Jarosławem Kaczyńskim w 2007 r. Wie, że premiera irytuje, gdy ludzie z jego najbliższego otoczenia nazbyt zajmują się promocją siebie. – Premier reaguje na to alergicznie, szczególnie gdy coś nie wypala. Mówi im, że zamiast chodzić do mediów, zajęliby się robotą – słyszymy od współpracownika premiera. Ostachowicz nie jest politykiem, nie musi być znany i na tym wygrywa między innymi z Nowakiem.
– Ja jestem szefem gabinetu politycznego i odpowiadam za departament spraw zagranicznych i spraw parlamentarnych. Dociera do mnie mnóstwo rzeczy, które nie powinny obciążać premiera – mówi Nowak o sobie i wylicza: – Prośby o interwencje, wnioski o patronaty, zaproszenia, inicjatywy polityczne, depesze z placówek, do tego projekty ustaw, które kierujemy do marszałka Sejmu i które muszę zatwierdzać. Ale przede wszystkim kilka godzin dziennie spędza przy okrągłym premierowskim stoliku. Bo z organizacją świetnie radzi sobie Łukasz Broniewski (formalnie doradca prezesa Rady Ministrów), rocznik 1980, osobisty asystent Tuska. To on ma niewdzięczne zadanie pukania do drzwi w czasie spotkania z informacją, że trzeba wychodzić.
Anna Olszewska, rocznik 1960, która była przy Tusku od zawsze, też jest formalnie jego doradcą. A tak naprawdę supersekretarką. Współpracownicy z kancelarii mówią, że to ona zajmuje się zaproszeniami, gośćmi, zbieraniem informacji o imprezach, patronatach. A czy premier ma iść, rozważa się, oczywiście, przy stoliku.
Jednak ostateczną instancją, do której zwróci się Tusk o zdanie, czy skorzystać z zaproszenia, jest Igor Ostachowicz. Chyba że chodzi o sprawy związane z polityką historyczną, wtedy decyduje Wojciech Duda w porozumieniu z Grzegorzem Fortuną. To formalni doradcy premiera w tych sprawach. Częściej niż w Warszawie spotykają się z Tuskiem w Trójmieście, daleko od kancelaryjnych przepychanek. – Jeśli ktoś może powiedzieć, że się przyjaźni z premierem, to Duda – mówi współpracownik Tuska.
Panowie o sobie
Coraz mniejsze wydają się wpływy Rafała Grupińskiego. (Z wykształcenia polonista i historyk kultury). Ostatnio ciągnie sekretarza stanu do dawnego świata; pisze wtedy opowiadania. W zeszłym roku opublikował jedno w tomiku opowiadań erotycznych. To Grupiński pracował nad pierwszą ustawą medialną, co zakończyło się porażką. Kilka miesięcy temu publicznie zapowiedział możliwość prywatyzacji jednego z kanałów TVP. Potem premier musiał się tłumaczyć, że to osobiste zdanie jego ministra.
Grupiński w pokoju, w najodleglejszym skrzydle od gabinetu premiera, zajmuje się społecznymi nastrojami. Analizuje sondaże, prognozuje, współpracuje z Ośrodkiem Studiów Wschodnich. Swoją mniejszą aktywność publiczną tłumaczy tak: – Nie chcę przed kamerami dyskutować o tym, czy Paweł Graś jest dozorcą domu należącego do jakiegoś Niemca. Premier, powołując Grasia, liczył na to, że w czasie kryzysu nowy rzecznik będzie przyjaznym posłańcem złych wiadomości. – Potrafi mówić, ale na razie głównie wyjaśnia, co się dzieje z jego umową za dom i dlaczego z pieniędzy podatników zapłacił za nocleg syna w sopockim Sheratonie – opowiada jeden z doradców. Dodaje, że premier przymyka na to oko i nie zdecyduje się na jego dymisję w sytuacji, kiedy PO wchodzi w okres twardej walki wyborczej.
Jeśli skuteczność porad, jakich udzielają najbliżsi współpracownicy Tuska, mierzyć sondażami, to sztab premiera się sprawdza. Ale to sam Tusk podejmuje decyzje. I rzeczywiście ani korona, ani sondaże premierowi nie spadną, mimo że zmienił zdanie, przegadane przy okrągłym stoliku, o dymisji Aleksandra Grada. A doradcy? – Rozmawiamy o różnych sprawach w swoim towarzystwie i jeśli to traktuje się jako doradzanie, to tak, jesteśmy doradcami – mówi Sławomir Nowak. Zbliża się najostrzejsza zapewne kampania polityczna po 1989 r., którą Tusk musi wygrać, aby pozostać w polityce. Musi też odpowiedzieć sobie na pytanie, czy okrągły stolik ją udźwignie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz