Orig. title: Pensje premiera i ministrów niższe niż podwładnych
Autor: Jolanta Góra-Ojczyk
Published: Dziennik Gazeta Prawna; 19 lutego 2010 r.
18 ministrów podejmujących strategiczne decyzje zarabia poniżej 15 tys. zł miesięcznie. Wiceministrowie zarabiają mniej niż dyrektorzy generalni urzędów, a nawet departamentów. Eksperci ostrzegają, że niskie pensje nie przyciągają najlepszych fachowców.
Dyrektor zarządzający czy członek zarządu firmy zatrudniającej ponad 100 osób zarabia około 50 tys. zł. Osoby rządzące naszym krajem mają zdecydowanie niższe pensje. Prezydent otrzymuje miesięcznie 20,1 tys. zł, a premier 16,7 tys. zł. Premier Irlandii zarabia ponad 250 tys. euro rocznie. Podobnie kanclerz Niemiec czy prezydent Francji.
7 tys. zł dla ministra
Grażyna Kopińska, dyrektor programu Przeciw Korupcji w Fundacji Batorego, uważa, że wynagrodzenia osób zajmujących najważniejsze stanowiska państwowe są żenująco niskie. Zauważa, że premier czy prezydent to najbardziej prestiżowe funkcje polityczne, choć piastowanie ich wiąże się z dodatkowymi benefitami – służbowymi samochodami czy mieszkaniem.
Zdecydowanie za mało zarabiają, jej zdaniem, ministrowie i wiceministrowie. Maksymalne wynagrodzenie zasadnicze ministra wynosi w tym roku 10 277,96 zł. Do tego dochodzi dodatek funkcyjny (2385,99 zł) i za wysługę lat. Za każdy rok pracy przysługuje 1 proc. płacy aż do uzyskania 20 proc. Ministrowie z ponad 20-letnim stażem pracy zarabiają więc nieco ponad 14 tys. zł.
Profesor Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości, mówi DGP, że na rękę otrzymywał tylko 8,3 zł.
– Z pensji potrącano mi 1,3 tys. zł opłaty za mieszkanie służbowe – wskazuje.
Jego zdaniem to nieadekwatne pieniądze do liczby podległych osób, rangi zadań, a przede wszystkim odpowiedzialności. Na spotkaniu ministrów sprawiedliwości krajów UE nie chwalił się, ile zarabia. Dodaje, że więcej otrzymuje zastępca prokuratora generalnego.
Podwładny zarabia więcej
Podsekretarze stanu, czyli wiceministrowie, zarabiają do 12 tys. zł brutto. Agnieszka Chłoń-Domińczak, była wiceminister pracy i polityki społecznej, podkreśla, że sektor gospodarczy specjalistom płaci więcej.
– Do pracy w administracji można przyciągnąć tylko osoby, dla których pełnienie misji publicznej jest ważniejsze od grubości portfela – mówi Agnieszka Chłoń-Domińczak.
Grażyna Kopińska zauważa, że wiceministrami często zostają osoby, które osiągnęły sukces, a przychodząc do rządu, drastycznie tracą finansowo. W efekcie szybko odchodzą.
Zdarza się też, że dyrektor departamentu w ministerstwie zarabia więcej niż wiceminister. Zgodnie z rozporządzeniem o wynagrodzeniach członków służby cywilnej wynagrodzenie zasadnicze na takim stanowisku może wynosić maksymalnie 15 tys. zł brutto, a minimalnie 4,2 tys. zł. Z danych KPRM wynika, że w ministerstwach wynosi ono 10 tys. zł. Do tego trzeba doliczyć m.in.: premie, trzynastą pensję, dodatek stażowy. Pracownicy służby cywilnej mogą też zasiadać odpłatnie w różnego rodzaju komisjach, zespołach czy radach nadzorczych.
– Sprawni, posiadający dużą wiedzę urzędnicy, nie chcą awansować na polityczne stanowiska – tam jest większa odpowiedzialność, mniejsza stabilizacja zatrudnienia i niższe wynagrodzenie. Wiceminister nie dostaje nagród, trzynastej pensji, nie może też dorabiać. A musi podejmować strategiczne decyzje – mówi Agnieszka Chłoń-Domińczak.
Od ministra może też zarabiać więcej dyrektor generalny urzędu, tj. jego podwładny. W większości resortów jego zasadnicze wynagrodzenie wynosi 11 243 zł. Jeśli jednak ma 20-letni staż pracy i jest urzędnikiem służby cywilnej, to pensja sięga 16 tys. zł.
Robert Reinfuss z HRM Consulting, firmy zajmującej się m.in. wartościowaniem stanowisk pracy, uważa, że struktura wynagrodzeń, zwłaszcza zasadniczych, jest podstawą systemu motywacyjnego w przedsiębiorstwie.
– Jeśli szef zarabia mniej niż podwładny, to wpływa to demotywująco i prowadzi do patologicznych zjawisk – wyjaśnia Robert Reinfuss.
Zwraca uwagę, że jeśli spogląda się na wartość pracy i tzw. wartość dodaną wnoszoną przez ministra i podległego mu dyrektora, to jednoznacznie widać, że więcej warta jest praca tego pierwszego.
Zamiast podwyżek premie
Rząd traktuje zamrożenie wynagrodzeń dla najważniejszych osób w państwie jako credo na czas kryzysu. Bardziej ze względów politycznych niż merytorycznych. Boi się reakcji wyborców. Zbigniew Dudziński z Hay Group, wyjaśnia też, że o wiele łatwiej jest nie podwyższać wynagrodzenia ministrów, bo jest wiele chętnych na piastowanie tych funkcji.
W ubiegłym roku premier przyznał jednak nagrody 10 sekretarzom i podsekretarzom stanu. W sumie z milionowego budżetu na premie wydał 11 proc. Najwyższą nagrodę, 13 tys. zł brutto, otrzymał Andrzej Kremer za negocjacje z USA porozumienia o statusie sił zbrojnych USA na terenie Polski. Pozostali, m.in. Patrycja Wolińska-Bartkiewicz, Jacek Cichocki i pięciu wiceministrów rozwoju regionalnego, otrzymali po 10 tys. zł.
Deficyt fachowców
Z badań przeprowadzonych przez Hay Group wynika, że im wyższe stanowisko w administracji, tym gorzej wynagradzane w porównaniu z sektorem prywatnym. Dyrektorzy zarabiają 20 proc. tego, co ich koledzy wykonujący podobne zadania w sektorze prywatnym. Problem dotyczy więc zarządzania administracją.
Robert Reinfuss uważa, że niskie wynagrodzenia w administracji to bardzo złe zjawisko. Powoduje, że dobrzy menedżerowie przechodzą do sektora prywatnego, w którym wynagrodzenia są znacznie wyższe. Jego zdaniem podwyżki są nieuniknione.
– To oznacza wzrost kosztów administracji, ale pozytywne skutki lepszego zarządzania pokryją ten koszt z nawiązką – podkreśla.
Rys.: za GazetąPrawna.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz